loader image

306. Merde, Scheisse, Shit, Kaka, Poo, Q-Pa, 100-lec czyli po prostu GÓWNO [na szybko]

Ten tekst nie ma zbyt wiele wspólnego z tematyką bloga, ponadto – podnosi (słowo klucz) temat, który jest dość gówniany (drugie słowo klucz), wiec jeśli jesteście wrażliwi albo macie delikatne żołądki, to raczej go sobie odpuśćcie.

A teraz uspokajający obrazek, na załagodzenie nerwów tych, którzy kliknęli ale boją się czytać dalej.

totalnie przypadkowy ładny obrazek

Psssst, cicho. Nadstawcie uszu.

Co ja gadam, dajcie spokój uszom, teraz niech działa nos. Dochodzi do Was ta woń? Czujecie?

Ale co!? Możecie zapytać. Jak to co…

GÓWNO

Na początek zacznę od małej dygresji (dzień bez dygresji to dzień stracony). Od jakichś pięciu miesięcy jest z nami PIES. Konkretnie moPIES (mops to nie jest zwykły pies, ale o tym kiedy indziej), a konkretnie to JJ, którego możecie znać trochę z facebooka i Instagrama.

Taki pies to kupa radości, z przewagą radości, ale trzeba przyznać, że kupa też gra w tym zestawieniu ważną partię. Mianowicie, kupa odczuwa kilka razy dziennie nieodpartą potrzebę, aby opuścić wnętrze mojego psa. Jako, iż nie opanował on jeszcze (i raczej nigdy nie opanuje) trudnej sztuki siadania na sedesie, to ustaliliśmy wspólnie (pies, my i kupa), że ta ostatnia, będzie wychodzić na zewnątrz tylko wtedy kiedy i my jesteśmy na zewnątrz.

JJ i jego kupa

oto JJ i jedno z jego ulubionych zajęć (naturalnie poza jego absolutną pasją #1 – wąchaniem plam sików

Dla tych, którzy nie lubią moich rozwlekłych tłumaczeń : PIES SRA NA SPACERZE.

Więc chodzimy na te spacery. Wbrew pozorom jest to całkiem przyjemne (dla nas, nie dla psa, on by głównie stal i przystawiał nos do setnej z rzędu plamy sików na betonie, ale ciągamy go bez litości, więc musi chodzić).

Fajnie jest spacerować z psem i jak już się człowiek pogodzi, że zamiast siedzieć w ciepłym domu trzeba wyjść na dwór, gdzie aktualnie pizga deszczem, śniegiem gradem i ogólnie złem, a pies zamiast się załatwić woli wąchać jakieś siku (ZNOWU?!?) to można się przyzwyczaić. Ale znowu brnę w pułapkę dygresji, dlaczego nikt mi nie zwrócił uwagi?

Miałem pisać o czymś zupełnie innym.

Do tej pory, jako typowy mieszczuch po mieście przemieszczałem się przede wszystkim autem. A jak nie samochodem – to po chodniku.

Natomiast z psem jest zupełnie inaczej. Zwierz ten posiada specjalny radar, zamontowany pod ogonem (ściślej mówiąc – w dupie), który w celu załatwienia potrzeby fizjologicznej kieruje go na trawę. Na chodniku pies nie wali, chyba, że bardzo mu się zachce.

Tak więc, od kiedy moPS jest z nami w domu – zwiedzamy okoliczne trawniki, skwerki, place, pagórki – wszystkie te miejskie miejsca, które choć trochę porasta trawa. I nachodzi mnie refleksja….

CZY W MIEŚCIE JESTEŚMY SKAZANI NA PSIE GÓWNA?

Ludzie! Nie wiem, czy macie czasami potrzebę wejść na miejski trawnik. Jeśli nie macie – od razu lojalnie ostrzegam – nie róbcie tego. Trawa tylko w skojarzeniach jest świeża, niewinna, naturalna, aż chciało by się po niej pochodzić na bosaka.

jeśli KIEDYKOLWIEK najdzie Was ochota na spacer boso po miejskim trawniku to mam jedną, krótką radę radę: NIE

Tak naprawdę miejski trawnik to miejsce usiane minami bardziej niż terytoria byłej Jugosławii zaraz po wojnie na Bałkanach. Jest nawet gorzej – prawdziwe pole minowe może zostać rozbrojone przez saperów. Miejski trawnik, choćby uprzątnięty nie wytrzyma w czystym stanie nawet do wieczora.

WSZĘDZIE. LEŻĄ. KUPY.

Nieważne czy to dziki trawnik koło torów tramwajowych. Tereny rekreacyjne dookoła miejskiego jeziorka. Skrawek zieleni metr na dwa metry pomiędzy chodnikiem a jezdnią. Zapomniana ścieżka za blokiem. Wielki trawiasty pagórek. Psie stolce są wszędzie.

WSZĘDZIE!

Spacer po polu minowym

Pół biedy, jeśli wychodzimy na toaletę, gdy jest jasno. Przy odrobinie szczęścia, dużej dawce doświadczenia i finezji można wrócić do domu bez szwanku. Jednak gdy nadejdzie noc…

Od kiedy nastała zima i każde wieczorne wyjście z psem odbywa się praktycznie w ciemnościach NIE BYŁO RAZU abym nie wdepnął w gówno. Serio, ani jednego razu nie udało mi się wejść na trawnik w czystych butach i w takich samych z niego zejść.

Czasami stąpam ciężko i ciężko tego żałuję, czyszcząc później podeszwy w kałuży. Czasami jestem delikatny jak baletnica, ledwie muskając trawę podeszwami – lecz na koniec z prima baleriny i tak wychodzi szewc, który klnie… eee, jak szewc? gdy czyści buty z brązowej niespodzianki. Zresztą, czasami wdeptuję w gówno nawet czyszcząc buty!

Doszło do tego, że wychodząc z psem na nocny spacer zakładam tylko jedne, specjalnie do tego przeznaczone obuwie. Wychodzenie w butach codziennych nie ma sensu, bo zaraz będą musiały przechodzić gruntowne odkażanie.

Pisząc ten wpis przerwałem aby wyjść z JJ’em na wieczorną toaletę – bilans to jeden ufajdany but. Nie, nie starałem się i nie zrobiłem tego specjalnie. 

Gówniany desant

Skąd się biorą te wszystkie miny? Cóż, z pewnością nie z powietrza. Wiadomo, zrzucają je psy, których w mieście jest więcej, niż mogło by się wydawać dopóki się takowego nie posiada. Czworonóg – jak człowiek – je kilka posiłków dziennie (zwykle tak jak człowiek – 3 – 4 i jeszcze podjada między posiłkami) więc siłą rzeczy po kilku(nastu) godzinach musi wydusić z siebie małe co nieco. Chodzi taki po trawie, wącha siki, wcina wszystkie śmieci jakie mu się nawiną i wali.

Pies to nie sikorka i je i wydala nieco mniej niż to co sam waży, ale trzeba przyznać, że mają te gadziny spust. Mój dziesięcio kilowy mops czasami zostawi po sobie coś co wielkością przypomina pocisk czołgowy (matko, gdzie on to mieści) a przecież ludzie wychodzą na spacery z pupilami, które potrafią być i 5 razy cięższe. A pięć razy cięższy pies robi kupy… kumacie jakie?

ułatwię Wam, OGROMNE

Ale nie będę się nad tym rozwodził, bo temat jest, hmm, gówniany, a poza tym – to mimo wszystko natura. Pies załatwić się musi. Więc gdzie jest problem? Ano tu, że…

(prawie) NIKT NIE SPRZĄTA PO SWOIM PSIE! 

Na początek przemyślenie własne – gdy zdecydowaliśmy się na moPsa sporo myśleliśmy o tym – będziemy sprzątać, czy też nie? Zbieranie psiego urobku wydawało nam się obrzydliwe – bo jak to, gówno, ręką? Wiadomo, przez worek, no ale ręką? Z ziemi? Zaopatrzyliśmy się wprawdzie w zapas woreczków, ale wątpliwości były.

Po dwóch – trzech pierwszych spacerach wszystko się wyjaśniło. Zbieram.

Dlaczego? Bo gdybym zostawiał te kupska to tak jakbym szedł po ulicy, pił napój z butelki i pustą rzucił na ziemię. To jakbym wyrzucał śmieci z auta przez szybę, albo wywoził stare graty do lasu. I tak, to jakbym się wysrał i nie podtarł dupy. Nie robię tak na co dzień, więc na co dzień  nie zostawiam też kup.

Jednak wygląda na to, że większości posiadaczy psów takie myślenie jest absolutnie obce. Psy załatwiają się na trawnikach, chodnikach, pod oknami i balkonami a ludzie (w tym akurat momencie naturalnie zapatrzeni totalnie w coś po drugiej stronie ulicy – że niby nie widzą) niewzruszeni idą dalej.

Nie ważne czy daleko od domu, czy pod własnymi oknami – serio, widzę sąsiadów, których pies sra centralnie pod ich balkonem a oni mają na to totalnie wywalone. Właściciel (z psem) odchodzi – kupa zostaje.

pa pa kupo, wierzę, że magicznie znikniesz, a teraz zaklęcie EVANESCO !! Fuck, różdżka chyba szwankuje

My z P, gdy raz wybraliśmy się na spacer i podczas chwili prawdy okazało się, że nie mamy ze sobą worka myśleliśmy, że spalimy się ze wstydu (przyznaję, ten jeden raz nie zebrałem). Tymczasem innych w ogóle to nie rusza. Ba, już raz nawet słyszałem od sąsiadki, żeby wyprowadzać na ten trawnik po drugiej stronie ulicy, bo tam nie trzeba sprzątać.

Po prostu, nawet JJ słysząc to dostaje skrętu kiszek a mnie po jednocześnie prostu cofa i gotuję się wewnątrz ze złości. . A zaraz zacznie i Was, bo takie kupy, to wbrew pozorom dość poważny problem.

5 ton – to dużo czy mało?

Według informacji, jaką znalazłem w internecie, w Szczecinie zarejestrowanych jest około 25 tysięcy psów. Podejrzewam, że faktycznie jest ich więcej, bo nie każdy zgłasza swojego pupila, ale przyjmijmy, że ta liczba jest miarodajna. Przyjmując za prawdziwe wyliczenia, które znalazłem na blogu psiekupy, wszystkie te psiaki, załatwiając się dwa razy dziennie zostawiają na miejskich trawnikach około 5 ton gówna.

Aby nieco Wam uświadomić – tyle ton piasku mieści się na takiej przyczepie – kup będzie więcej, bo nie są tak idealnie zbite.

Zresztą – to i tak niewiele – w Warszawie jest tego 3 razy tyle. Na wspomnianym wyżej blogu psiekupy ktoś wyliczył, że dziennie pozostaje tam na ulicach, chodnikach i trawnikach jedenaście tysięcy sześćset kup dziennie (nie pytajcie, skąd te liczby, bo nie potrafię ich w żaden sposób zweryfikować). W całej Polsce pozostawia się rocznie 2 i pół MILIARDA niesprzątniętych kup. Tak, to 2 500 000 000 gówien.

Psia kupa, nie jest tylko śmierdzącą miną, która rozmazana na bucie denerwuje i zmusza do szorowania podeszwy. Wyschnięta – pyli salmonellą. Jest siedliskiem pasożytów – tasiemca, larwy drzewnej, powodują groźną toksoplazmozę (szczególnie niebezpieczną dla kobiet w ciąży). Ułatwia zarażenie paciorkowcem i gronkowcem.

Z pewnością nie jest to niegroźny „nawóz” jak twierdzą niektórzy.

Myślicie, że problem Was nie dotyczy? a nigdy nie wdepnęliście? Nigdy nie upadło Wam nic na trawę, ziemię, czy na chodnik w pobliżu trawnika? Wasze dzieci nie wychodzą na dwór, nie przewracają się rękami na ziemię, nie bawią się na placu zabaw? Nie biegacie czasami przez lakę, pole, trawnik?

Badania ziemi w parkach i na placach zabaw wykazują, że nawet w połowie próbek znajdują się jaja groźnych larw i jeszcze gorsze świństwa.

Brudny but przyniesiony do domu może trafić w ręce (albo do buzi) małego dziecka albo zwierzęcia domowego. Ja sam miałem w rodzinie przypadek dziecka, które przeszło ciężką salmonellę, najprawdopodobniej zbierając chorobę z dywanu, na który trafiła razem z psią sraką.

Kiedyś, gdy nie miałem psa, czasami zdarzało mi się wdepnąć i po prostu się na to wkurzałem ale szedłem dalej.

Teraz, gdy widzę skalę problemu to z lekka mnie to przytłacza (tak, naprawdę i tak, mam też inne problemy, ale ten mnie rusza i tyle). Ileś tam ton gówna które tylko czyha aby wskoczyć pod buta może przytłoczyć, prawda?

Sprzątaj, głupcze*!

*parafrazując Billa Clintona

to się nigdy nie wydarzy

Nie rozumiem, jak można nie sprzątać po psie. Ok, gdzieś na odludziu, w lesie, w jakiejś totalnej głuszy – jeszcze rozumiem. Na własnej działce i w ogrodzonym ogródku – OK, Wasza sprawa.

Ale w mieście? Na własnym osiedlu? Pod własnym blokiem i oknem, tam gdzie bawią się własne dzieci? Wiem, że ten tekst nic nie zmieni, ale ludzie, opamiętajcie się.

Worki na kupy na prawdę są wytrzymałe, nie przepuszczają zapachu (często same są zapachowe) – można je zawiązać i spokojnie donieść ładunek do najbliższego kosza. I tak, wiem, że odchody powinny trafiać do specjalnych śmietników, ale skoro najbliższy stoi jakieś 3 kilometry od mojego domu to po prostu zawiązuje worek szczelnie i wrzucam go do normalnego kubła. Nie wiem, jak można nie zaopatrzyć się w takowe mając czworonoga – kosztują grosze i wprawdzie trzeba się po nie wybrać do zoologicznego, ale można je znaleźć w każdym sklepie zaraz obok karmy, a przecież tą się kupuje. Dla mnie właściciel bez worka na spacerze = tak jakby siadał na kiblu bez papieru toaletowego. Ok, każdemu może się zdarzyć, ale taka wpadka powinna dać nauczkę na całe życie.

Sprzątnięcie po psiej toalecie, nawet, jeśli kupujecie stosunkowo drogie, nieprzezroczyste, zapachowe worki z uszami do zawiązywania to koszt nie większy niż 20 groszy. A ile z tego satysfakcji poczucia udziału w „lepszej sprawie”. Serio, jeśli nie stać Was aby być lepszym człowiekiem za 40 groszy dziennie, to raczej nie powinno być Was też stać na psa, więc pomyślcie poważnie nad swoim życiem a potem i tak zacznijcie sprzątać, niech to będzie pierwszy krok do samodoskonalenia.

Mam nadzieję, że ten tekst otworzy Wam oczy, może nie na kupy, ale na problem, który stanowią. Jeśli przeczyta go choć jedna osoba, która nie sprzątała do tej pory po psie i pod jego wpływem zacznie to robić, to uznam, że odniósł on sukces, rzucę pracę i ruszę po świecie z serią motywująco – gównianych wykładów (żartuję)

A jeśli nie sprzątaliście po swoich pupilach i po przeczytaniu tego wpisu nadal nie macie takich planów – to po pierwsze – po cholerę traciliście czas na lekturę? a po drugie – nawet mi Was jakoś specjalnie z powodu tego straconego czasu nie żal.

Autor - jacekEs

14 grudnia, 2016

Sprawdź też…

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d