Zagadka nr. 1:
Co robi prawie 190 osób o jedenastej rano w niedzielę w szczecińskim Lasku Arkońskim?
Zagadka numer 2:
Dlaczego wszystkie te osoby są ubrane w kolorowe stroje?
i ostatnia już, zagadka numer 3:
czy ich twarze cieszyły by się tak bardzo, gdyby nie fakt, że odbywa się właśnie…
Siódmy bieg z cyklu Grand Prix Szczecina z RunExpert ?
Dokładnie, cały ten wpis mógłbym skwitować jednym gromkim okrzykiem: JAK TEN CZAS ZAPIERDALA!
Ale nie skwituje, gdyż jestem człowiekiem kulturalnym i nie w głowie mi takie słownictwo. Ale serio, jeszcze nie tak dawno był styczeń a ja biegłem w czwartym Grand Prix Szczecina; trochę mniej czasu upłynęło od piątego Grand Prix i brawurowej wizyty Władimira Putina – a tu nagle – zupełnie niespodziewanie dla wszystkich nadszedł 27 kwiecień i znowu można było pobiec.
Do rzeczy! Co z tym biegiem!?
W ostatnią niedzielę trzeba było wcześniej wstać, zjeść pożywne energetyczne śniadanie (drogi pamiętniczku: zapamiętać na przyszłosć: bułka z pasztetem to NIE JEST pożywne śniadanie) a potem szybki prysznic, wrzucić na grzbiet techniczną koszulkę Szczecin Biega i już można było lecieć do Lasku Arkońskiego na VII bieg GP Szczecina! Chwila.. dlaczego wszyscy tak na mnie patrzą ?
Ano tak, oprócz koszulki wypadało by założyć coś jeszcze. Spodnie na przykład. Albo majtki. Albo jedno i drugie. No nic, jedziemy.
Na początku muszę pochwalić organizatorów – pomimo faktu, że na miejsce dotarłem dokładnie o 10:30 (nie wiem jak mogłem zapomnieć o zapisach internetowych!) to można było jeszcze dodać swoje nazwisko na listę a w dodatku przed zapisami wcale nie było kolejki. To pokazuje, że przy każdym kolejnym GP wszystko idzie coraz sprawniej i chwała im za to!
Na miejscu było już sporo osób i jeszcze więcej znajomych, dookoła polany, przy której zawsze znajduje się meta i start rozstawione były namioty (niedługo będzie ich więcej niż na strajku górników pod sejmem, tylko wungla będzie mniej!), gdzie oprócz wspomnianych już zapisów można było zostawić swoje rzeczy, napić się wody, a także (novum!) spróbować napojów energetycznych od sympatycznego Pana z Amway’a. Okazuje się, że ta firma wcale nie zniknęła w otchłani lat 90 ubiegłego wieku.
A tak przy okazji – najlepiej smakował cytrynowy ;).
Kilka słów o rozgrzewce…
Haha, znowu was nabrałem, przecież ja się nie rozgrzewam! A kto chciał, musiał się niestety rozgrzać na własną rękę – jakkolwiek perwersyjnie by to nie zabrzmiało. Niestety – tym i tym razem, tak jak w marcu, zabrakło zorganizowanej przez Ruchową Akademię Zdrowia rozgrzewki. A szkoda – bo zawsze było naprawdę sympatycznie.
Jednak nie będę was dłużej zanudzał bo za chwilę temperatura naprawdę się podniesie. Albowiem…
O jedenastej na Arkonce padły strzały !
A właściwie jeden strzał. Nie był to jednak żaden zamach ani napad. Po prostu zgromadzeni na tarcie biegacze dostali sygnał do biegu – i ruszyli, a ja razem z nimi.
5 kilometrów zleciało szybko. Tradycyjnie – nawet nie wiem kiedy minął mi pierwszy kilometr, na drugim czułem już zmęczenie w nogach a od trzeciego w tej części stawki w której biegłem (czyli tradycyjnie w drugiej połowie peletonu) zaczęła się nie-krwawa bitwa – walka o wyprzedzanie. Jeśli możecie sobie wyobrazić dwa sapiące parowozy, które przeganiają się ostatkami pary – raz jeden, raz drugi jest pierwszy – tak właśnie wyprzedzam innych biegaczy na trasie.
Ale walczę! i inni biegacze też :)
Czwarty kilometr Grand Prix to tradycyjnie przyspieszenie na ostatniej prostej. Teraz wyprzedził bym nawet Usaina Bolta. Gdyby spał.
Jeszcze tylko zdjęcie od niezawodnego Jarka Dulnego na mecie…
Zsapany, szcześliwy i w najlepszym z najlepszych towarzystwie innych biegaczy, którzy pokonali trasę w niecałe 26 minut jestem na mecie. Dotarłem.
ZWYCIĘSTWO!
Ci, którzy już dobiegli mieli możliwość trochę odpocząć, natomiast ci, którzy jeszcze dobiegali mieli szanse zebrać gromkie brawa – tak to już jest na GP – pierwszemu na mecie klaszcze tylko kilka osób – ostatniej osobie klaszcze już cały tłum.
Nagrody, nagrody, nagrody.
Na koniec tradycyjnie wyrazy uznania dla zwycięzców, oraz losowanie nagród.
W tłumie słychać cichy szept :
buty,
buty,
buty,
buty!
Chociaż nagród było sporo wszyscy liczyli na tą ostatnią- czyli buty do biegania PUMA (z tymi butami jest jak w lotto – fajnie było by trafić chociaż czwórkę, ale każdy liczy tylko i wyłącznie na szóstkę)..
I tu niespodzianka – biegacz, który został wylosowany chyba zapomniał zatrzymać się na linii mety i poczekać na losowanie – pobiegł prosto do domu. Dzięki temu nowa para obuwia sportowego powędrowała w ręce sympatycznej biegaczki, która nota bene dobiegła na metę jako jedna z ostatnich osób (czyli najdłużej celebrowała przyjemność biegania:)). I to też jest piękne w Grand Prix Szczecina z Runexpert – każdy ma szansę na nagrodę – i ci, co lubią szybko biegać i ci, którzy lubią podziwiać po drodze uroki przyrody.
Ja tym razem nie wylosowałem niczego – dlatego już 0,3 sekundy po losowaniu byłem wraz z pozostałymi biegaczami na parkingu w drodze do samochodu (tak, jestem okropny – na swoje usprawiedliwienie dodam, że inni też).
Następne Grand Prix Szczecina już 18 maja; szykujcie formę!
I do zobaczenia:)
PS: Po zdjęcia jak zawsze zapraszam was na profil Dulny Foto na facebooku; znajdziecie tam START, TRASĘ, METĘ i oczywiście DEKORACJE ZWYCIĘZCÓW. A za nagrody dziękujemy ładnie (nawet ci, którzy nic nie wygrali) ludziom z Runexpert.pl. DZIĘ-KU-JE-MY
0 komentarzy