Dziś mam dla was relację.
Historię o tym, jak w niedzielę zaliczyłem Policką Piętnastkę, o tak!
Nie, nie Panie władzo, wszystko było legalnie a ona tak naprawdę jest na świecie już 26 lat! Proszę schować te kajdanki.
Tak więc, jak już wspominałem, dziś mam dla was świeżutką, jeszcze gorącą czerwcowym upałem relację z…
26 Ogólnopolskiego Biegu Ulicznego Policka Piętnastka
Dzień przed biegiem, tak w okolicach godziny piętnastej byłem pełen optymizmu. Rozpowiadałem wszystkim, którzy chcieli słuchać (tym, którzy nie chcieli słuchać też), że jutro startuję na dziesięć kilometrów. Pal licho pogodę, w końcu dyszka to ledwo rozgrzewka; pogoda? Kto by się martwił pogodą, pewnie i tak będzie zimno, w końcu jest weekend. A to kolano, na które narzekam od tygodnia zapewne przestanie boleć. W końcu, skoro bolało tydzień, to sen z soboty na niedzielę na pewno je uzdrowi.
Niestety, około 22 okazało się, że:
Policka Piętnastka, jak sama nazwa wskazuje nie jest na dziesięć a na piętnaście kilometrów;
Kolano boli. I nie chce przestać.
A w niedzielę ma być 30 stopni Celsjusza. W cieniu i to stojąc koło otwartej lodówki.
Na dodatek, jak zwykle źle doczytałem na facebooku organizatora imprezy i ubzdurałem sobie, że zapisy trwają tylko do 9:00. W związku z tym wstałem już chwilę po SZÓSTEJ RANO (w niedzielę!!) i do Polic dotarliśmy z P. tak około 8:45. Na miejscu, przy polickim stadionie lekkoatletycznym zastały nas totalne pustki – poza organizatorami byliśmy chyba jednymi z pierwszych osób. Nie oznacza to bynajmniej, że bieg miał niską frekwencję. Po prostu inni doczytali na stronie, że zapisy trwają prawie godzinę dłużej niż mi się wydawało i w momencie gdy my pędziliśmy do Polic wszyscy normalni ludzie dopiero wstawali z łóżek. C’est la vie!
Na szczęście, na miejsce powoli zaczęli schodzić się ludzie – całkiem sporo ludzi, bo w biegu wystartowało ponad 200 osób!
Gdy nadeszła w końcu godzina ZERO (a dokładniej dziesiąta) okazało się, że wystrzał startera trzeba nieco przesunąć. Nie wiem czy mam rację, ale wydaje mi się, że organizatorzy nie do końca poradzili sobie z ilością osób, które chciały sięzapisać do biegu w ciągu ostatnich minut – stąd ten poślizg.
Na szczęście w miłym towarzystwie czas szybko płynie, tak więc w końcu nastała upragniona przez wszystkich dziesiąta trzydzieści i rozpoczął się bieg.
No to START! Okrążenie pierwsze.
Właśnie. Policka Piętnastka podzielona była na trzy równe okrążenia. Nie lubię okrążeń. Za pierwszym razem jest fajnie; za drugim też jakoś obleci – biegniesz, wiesz jak rozłożyć siły, bo znasz już trasę. Niestety trzecie okrążenie.. ale o tym za chwilę.
Za pierwszym razem było naprawdę OK. Płaski start, potem długi ale łagodny podbieg (wtedy jeszcze myślałem, że lubię podbiegi – potem zmieniłem zdanie) i malownicza droga przez las. Następnie w pewnym momencie nawrotka i bieg z powrotem tą samą drogą, punkt z wodą, później trasa po polickich ulicach i już moim oczom ukazała się meta, sygnalizująca koniec pierwszego okrążenia. Bułka z masłem.
Kolano wcale mnie nie boli, upał doskwiera tylko trochę. W dłoni tradycyjnie ściskam butelkę z napojem – może i jest mi ciężko, ale jak myślę o tych bicepsach, które w ten sposób wyrabiam… Widzę się jako następca Pudziana w zawodach Strong Man 2015. Albo 2045.
Okrążenie drugie. Sio muchy, sio!
Z okrążeniami podczas biegów zwykle jest tak, że po pierwszym nadchodzi drugie. Policki bieg nie był w tym wypadku wyjątkiem – po pierwszym przebiegnięciu linii mety nie można było niestety odpocząć – trzeba było biec dalej. I wiecie co? Drugie okrążenie nie było już takie fajne jak pierwsze.
Pierwsza płaska prosta jeszcze jakoś uszła, ale ten podbieg.. Uff.. Nie dajemy się, biegniemy! Pot leje się strumieniami ale biegnę. W końcu zaczyna się ten malowniczy odcinek przez łąki i las.
Niestety, na prostej dopadają mnie muchy. I pszczoły. I to nie jedna ani nie dwie, z nimi jeszcze bym sobie poradził – na przykład tak:
Obsiada mnie tyle owadów, że gdy biegnę pod górę ludzie obracają się pytając – czy w tym biegu biegnie jakiś czarnoskóry? A ja mogę tylko krzyczeć – SIO MUCHY, SIO! Zupełnie tego nie rozumiem. Ok, pszczoły pchają mi się do uszu – być może dlatego, że są tam spore pokłady miodu. Ale do ust? Nie wystarczy, że ledwo łapię oddech, czy za każdym razem muszę łapać też kilka owadów?
Na szczęście już zbiegam z powrotem do centrum Polic. Jeszcze trochę, jeszcze chwila i dobiegamy do mety.. razem z drugim zawodnikiem biegu! Z tą różnicą, że on już kończył bieg, a przede mną pozostało jeszcze…
Okrążenie trzecie. (Wszystko jest cierpieniem)
Podczas trzeciego okrążenia w mojej głowie była już tylko jedna myśl – dobiec. Na podbiegu czułem, że Oshee, którym zalewałem żołądek chce go gwałtownie opuścić (szczęśliwie do tego nie doszło) a nogi próbują się pode mną złożyć. Do momentu, w którym trzeba było zawrócić dotarłem cierpiąc w milczeniu. Na szczęście zaraz po nawrotce sympatyczny Pan polewał ludzi zimną wodą z ogrodowego węża. Normalnie, gdyby ktoś odwalił mi taki numer to strzeliłbym człowieka w szczękę, ale teraz miałem ochotę go uściskać. Dobra woda, zimna woda… Dodatkowo – gdybym zatrzymał się na małe męsko – męskie obściskiwanie może stopy przestały by tak piec? Na szczęście biegnę dalej.
Na trasie widać już niejakie rozprężenie. Po drodze, która do tej pory była zamknięta dla ruchu aut teraz suną pod górkę dwa dostawczaki, smrodząc tak, że aż zatyka oddech. Kto je tu wpuścił? Na dodatek na trasę wcisnęły się też dwie panie w czerwonej Toyocie. Jadą tak blisko za grupką biegaczy, że prawie obcierają im pięty. Brawo miłe panie. Gratuluję braku pomyślunku. No ale przecież każdy na trasie to wie – kierowca, który nigdy nie biegał nigdy nie zrozumie biegacza. Wściekły jestem na tą Toyotę i te kopcące ciężarówki. Właściwie to jestem zły na wszystko a najbardziej na swoje siły, które zostawiły mnie zaraz po ukończeniu drugiego okrążenia.
Gdy po raz trzeci wbiegam do centrum Polic czuję, że mam już dość. Pierwszy raz od nie pamiętam od ilu biegów przestaje biec i zaczynam iść. Najchętniej w ogóle bym się położył i zasnął, na szczęście jakiś nieznajomy biegacz motywuje mnie:
Człowieku, dasz radę, to już sama końcówka!!
Dzięki stary! Dzięki nieznajomy biegaczu w żółtej koszulce! Znowu biegnę! Wprawdzie powoli i z cierpieniem wypisanym na twarzy ale napieram do mety. Ostatnie metry.. i jestem, po godzinie i dwudziestu dziewięciu minutach dotarłem do celu! Wprawdzie mijałem ten cel jakieś trzy razy, ale to już teraz – ostatnie, upragnione przebiegnięcie końcowej linii. Tak, nareszcie…
Jestem na mecie!
Udało się! Dotarłem! Nie wykończył mnie upał, nie dało rady kolano. Na mecie są już niektórzy znajomi, inny dopiero dobiegają. Wszyscy wypijają hektolitry wody, która jeszcze przez jakieś piętnaście minut będzie opuszczać nasze ciała głównie przez skórę, tak strasznie jest gorąco.
Ale daliśmy radę!
Na wszystkich, którzy dobiegli na mecie czekały medale, pamiątkowe koszulki (niestety nie techniczne), woda i grochówka (podobno smaczna, ja nie dałem rady jej w siebie wmusić po takim wysiłku), oklaski a na koniec losowanie nagród. Podobno nagród było całkiem sporo i podobno coś wygrałem – ale wtedy nie było mnie już w Policach – byłem w drodze do domu, gdzie snem sprawiedliwego przespałem dwie godziny – tak bardzo byłem wykończony. Poza tym, przecież wstałem o szóstej…
26 Ogólnopolski Bieg Uliczny Policka Piętnastka to…
Całkiem udana impreza. Wprawdzie na pierwszy rzut oka widać, że nie jest to Warszawa, Poznań czy nawet Szczecin – bieg jest dużo mniejszy a i całe wydarzenie dużo bardziej kameralne. Nawet P. zauważyła, że w porównaniu do chociażby Grand Prix Szczecina brakowało tu profesjonalnego konferansjera, który oprócz wyczytywania nazwisk zawodników mógłby zabawić anegdotami oczekujących na mecie kibiców, muzyka również nieco kulała, ale poza tym wszystko było na piątkę.
Mógłbym się nieco przyczepić do trasy – może na przyszłość warto nieco wydłużyć dystans jednego okrążenia, tak aby z trzech ograniczyć ich liczbę do dwóch? Bo te trzy kółka naprawdę potrafią wycieńczyć człowieka.
Ale poza tym wszystko przebiegło praktycznie wzorowo, a rzeczy na które skarżyłem się powyżej (zwłaszcza kierowcy – idioci) nie wynikały z winy organizatorów. Pochwała należy się też służbom medycznym, które szybko ściągały z trasy zawodników, którym upał odebrał siły i którzy postanowili odpocząć nieco w karetce. Dla nich również należą się brawa – nie stchórzyli i wyruszyli w trasę – a być może na przyszłość nieco lepiej przekalkulują swoje możliwości.
Czy wystartuję jeszcze kiedyś w Polickiej Piętnastce? Na pewno, oby już za rok.
Ps: a jeśli biegać w takie upały to tylko w koszulce bez rękawów. Podczas gdy w trakcie Ćwierćmaratonu Bielika opaliłem się patriotycznie (dolna cześć ramienia czerwona, górna biała to gdy zdjąłem koszulkę po dzisiejszym biegu, okazało się, że wyglądam jakby ktoś zabrał moje stare ramiona a przykręcił mi drugie – od jakiegoś Indianina. Taki był kontrast między czerwoną a białą skórą. Tak więc HOWGH blade twarze, a następnym razem chyba pobiegnę topless. Tylko gdzie ja przypnę numer startowy…
Ps2: możecie polecić coś na bolące kolano?
A tutaj macie LINK do FOTORELACJI
Nie przejmuj się wpisem o tym , że za dużo zdjęć. Dla mnie jest nawet za mało, bo nie znalazłem siebie i swoich znajomych. tak więc nigdy za dużo. Gratuluję biegu. Biegliśmy prawie razem. Pozdrawiam.
Dzięki za miłe słowa. Ja ciągle nie mogę się otrząsnąć z tym kolanem po tym biegu. Nadal je czuję.
Dobry jest Traum…. końca nazwy nie pamiętam ale nie maść tylko w aerozolu. Mnie pomaga. Ponadto mimo, że boli ćwiczenia naprężające na czworogłowy z taśmą gumową + ćwiczenia na mięśnie pośladkowe oraz wiele powtórzeń rozciągających mięsień czworogłowy
Na bolące kolano polecam DIP Rilif. Maść dość dobrze chłodzi, ale kolana nie naprawi. Jeżeli masz początki tzw. pasma biodrowo- piszczelowego to niestety tylko odpoczynek pomoże. Mi pomógł przymusowy odpoczynek jak podczas gry w piłkę podkręciłem kostkę to ponad tydzień nie biegałem. Później przyszło przeziębienie i znowu musiałem odpocząć.
Poza tym biorę tabletki z glukozaminą i chondroityną- Arthron.Pomogły mi rok temu jak zacząłem biegać-kiedy zaczęły mnie mocno stawy kolanowe boleć. Biorę jedną dziennie- ale jak w skali tygodnia zapomnę o jednej to nic się nie stanie.
Chyba faktycznie wypoczynek jest tutaj słowem – kluczem.. Ja również stosowałem tabletki na stawy |(Glucosamine Flex z Olimp Labs) i chyba czas do nich wrócić :)