Znacie to uczucie, gdy po długiej nieobecności w domu w końcu kładziecie się w swoim własnym, najlepszym na świecie łóżku? Albo gdy na święta odwiedzacie babcię a ona karmi Was swoim słynnym rosołem? Lub kiedy jest okazja spotkać dawno niewidzianego znajomego i rozmowa klei się tak, że nie sposób się rozstać i pójść dalej, każde w swoją stronę?
Tak właśnie czułem się w niedzielę, albowiem…
Biegowe Grand Prix Szczecina powróciło!
Dziś nie będzie wypasionej relacji, bloga nie odwiedzi ani Putin, ani Obama. Porozmawiajmy za to o tym, o czym dorośli Polacy lubią rozmawiać najbardziej..
Porozmawiajmy o pogodzie
Ta od rana nie rozpieszczała – jeszcze około 8:30 w Szczecinie można było usłyszeć grzmoty, które nie nastrajały optymistycznie. Zresztą, chwilę potem lunął deszcz zmieniający względnie ciepły wrześniowy poranek w parujący i wilgotny dzień. Mimo tych niepokojących okoliczności przyrody gdy pojawiłem się na miejscu startu (dość późno, bo o 10:30) było tam już sporo biegaczy. Tym razem zabrakło wspólnej rozgrzewki – kiedyś bardzo fajnie przeprowadzali ją ludzie z Ruchowej Akademii Zdrowia (dlaczego już tego nie ma?) – każdy musiał się więc rozkręcić na własną rękę (bez skojarzeń proszę!). Czas mijał szybko w przyjaznej atmosferze, tak więc ani się wszyscy spostrzegli a już trzeba było się ustawiać na linii startu.
Ach, bym zapomniał- na szczęście nie padało. To co, do startu, gotowi…
Wystartowali!
W biegu udział wzięły 192 osoby. Mało? Biorąc pod uwagę, że w ubiegły weekend w Szczecinie odbyły się aż 4 imprezy biegowe wynik był mimo wszystko całkiem słuszny i to pewnie dlatego na starcie jak zwykle było dosyć tłoczno.
Jednak już po zbiegu z asfaltowej drogi peleton znacznie się rozciągnął i nie trzeba było już wybierać pomiędzy zostaniem zdeptanym przez tych, którzy biegli z tyłu a zdzieleniem z łokcia biegacza z boku.
Szczęśliwie, poranne opady nie wpłynęły zanadto na leśny odcinek trasy, dzięki czemu można go było pokonać bez zapadania się po kostki w bagno. Mogłem więc od początku konsekwentnie realizować swoje postanowienie uzyskania życiówki na dystansie 5 kilometrów. Pomimo tego, że do tej pory nie udało mi się zejść poniżej 26 minut – tym razem miałem ambicję pokonać tą magiczną barierę.
Niestety, po przebiegnięciu około połowy trasy zacząłem nieco pękać. Pojawił się pierwszy problem, którym była rozwiązana sznurówka w lewym bucie (tak, jakby to, że płuca wychodziły mi nosem nie było problemem), na początku przeszkadzała tylko troszeczkę, ale po jakimś kilometrze wydłużyła się do takich rozmiarów, że gdybym zrobił z niej lasso, to zapewne mógłbym zrobić karierę na Dzikim Zachodzie.
Chciałem być twardy, ale nie dałem rady i po prostu musiałem się zatrzymać i zawiązać ten cholerny but. Po prostu musiałem. Po tym zdarzeniu lekko załamany (buuu, nie dam rady pokonać tych 26 minut) pomknąłem dalej.
I tu odezwał się drugi problem, tym razem ściśle związany z moim lenistwem i głupotą. Problemem tym był posiłek, który zjadłem niecałą godzinę przed biegiem.
Drodzy moi! Jeśli planujecie bić w najbliższym czasie jakieś swoje rekordy to proszę Was – nie jedzcie śniadania zaraz przed bieganiem. Uwierzcie mi, to nie popłaca!
Dobiegając do mety byłem pewny, że pobicie życiówki będę musiał zostawić na później. Jakie więc było moje zaskoczenie, gdy telefon (testuję aktualnie nowy program w zastępstwie Endomondo – Strava) wskazał 24 minuty i 56 sekund. Nowy program chyba dość dobrze mierzy, bo ostatecznie, na liście wyników odnalazłem się z czasem 24:57.
Mogę więc ogłosić wszem i wobec – rekord na „piątkę” pobity!
Nagrody, kochamy nagrody!
Po biegu odbyło się szybkie uhonorowanie zwycięzców, a następnie organizatorzy przeszli do trofeów dla zwycięzców poprzedniej edycji. Dostało się wszystkim – i najmłodszym i najstarszym, kobietom i mężczyznom. Były puchary małe i duże – dla niektórych nawet po kilka sztuk (w końcu nic nie stoi na przeszkodzie być najlepszym ze wszystkich ORAZ jednocześnie w swojej kategorii wiekowej).
Podczas rozdawania doszło do małej wpadki – nie podliczono dokładnie czasów w jednej z kategorii wiekowych, przez co biegacz, który ledwo co dostał puchar musiał go niestety oddać. Na przyszły raz nauczy się brać trofeum i uciekać! A tak na serio – trochę to było słabe. Nie potrafię wprawdzie ocenić, czy lepiej było by spuścić na pomyłkę zasłonę milczenia, czy po prostu wręczyć jeszcze jeden puchar – ale i tak i tak jestem zdania, że wygranie trofeum i utracenie go już po kilku chwilach do najfajniejszych uczuć nie należy.
A po tych wszystkich pucharach przyszedł czas na to co wszyscy biegacze lubią najbardziej – czyli nagrody, które zostały rozlosowane podczas wszystkich uczestników biegów GP z edycji 2013 – 2014. Było trochę śmiechu, trochę oklasków i sporo „pustych” numerów – do tej pory w biegach z poprzedniej edycji pobiegło ponad 700 osób, tak więc mnóstwo wylosowanych szczęściarzy po prostu nie było na miejscu – nagroda przechodziła wówczas w ręce kolejnej wylosowanej osoby (więc chyba nieobecni nie byli jednak takimi szczęściarzami, ha).
Bieg tradycyjnie zaliczam do udanych, losowanie już trochę mniej (jak zwykle wyszedłem z pustymi rękami). Następne GP Szczecina odbędzie się 26 października 2014 – jest więc sporo czasu na przygotowanie.
A tymczasem na sam koniec, Jacek Dobra Rada ma dla Was Biegową Mądrość na Dziś:
Jeśli dobrze ustalisz porę śniadania
To podczas biegu unikniesz rzygania!
Oklaski!
Po przeczytaniu Biegowej Mądrości na dziś stwierdzam, że powinieneś wprowadzić taką mądrość w stały repertuar bloga:)
@Kasia – mówisz i masz:) zaglądaj na bloga – wkrótce dużo więcej biegowej mądrości na dziś.