UWAGA UWAGA! Dzisiejszy wpis będzie poważny, za co wszystkich najmocniej przepraszam, ale jakoś taki mamy dzisiaj klimat. Wybaczcie;)
Wszystko co dobre (niestety) szybko się kończy.
Lato mija, włosy siwieją, Rysiek z Klanu umiera a Bożenka (też z Klanu, na jakim świecie Wy żyjecie, ludzie!) dorasta i bierze udział w tańcu z gwiazdami.
Brr, masakra.
Nie inaczej było z moim urlopem – zaledwie dwa tygodnie temu żegnałem się z biurem i domykałem ostatnie sprawy przed wakacjami a tu już trzeba z powrotem wstawać w środku nocy aby od rana móc ruszać do służbowych obowiązków.
Brr, masakra do kwadratu.
Podczas urlopu nie miałem wiele okazji do biegania (wiecie, lenistwo i te sprawy) i chociaż obiecywałem sobie wiele, to zdołałem zrobić zaledwie dwa słabe treningi. Na szczęście los i kalendarz dbają o moją kondycję lepiej niż ja sam i tak oto ostatniego dnia urlopu mogłem wziąć udział w..
Biegowym Grand Prix Szczecina Maratończyk Team
Niedzielne Grand Prix przynajmniej raz w miesiącu jest już w moim kalendarzu stałą pozycją. Brałem udział i opisywałem te zawody już tyle razy, że chyba za samą wytrwałość powinno mi się przyznać jakiś medal.
Sama formuła zawodów (5 kilometrów dookoła Arkonki) jest od dawna taka sama (i dobrze), jednak w trwającym sezonie nieco zmieniły się zagadnienia organizacyjne. Otóż z udziału w prowadzeniu zawodów wycofała się załoga sklepu Run Expert i cały ciężar organizacji pozostał na barkach Maratończyk Team Szczecin. Zmiana ta, być może niewidoczna dla osób, które w Grand Prix biorą udział rzadko lub pierwszy raz jest w ogóle niewidoczna, jednak stali bywalcy chyba od razu wychwycili, że coś tu nie gra. Ale o tym napiszę później, bo chyba czas kierować się na…
Miejsce Startu
Ta cholerna zmiana czasu jak zwykle mi namieszała! Przed biegiem chciałem wstać koło 9 rano, wstałem o siódmej i do tej pory nie wiem czy spałem godzinę dłużej czy krócej niż planowałem. Z tego samego powodu cały misterny poranny plan pojawienia sięna miejscu wcześniej wziął w łeb i na Arkonkę dotarliśmy z P. jak zawsze nieco za późno.
Tym większe było nasze zdziwienie, gdy ani podczas szukania miejsca parkingowego, ani na palenie obok kąpieliska Arkonka nie zastaliśmy tłumów, które tradycyjnie pojawiają się tak w dniu każdego Grand Prix.
Zaspali? Uciekł im tramwaj? Nie – jak się okazało, to GP miało po prostu wyjątkowo niską jak na te zawody frekwencję. Z zapisanych ponad 200 wystartowało tylko 128 osób.
Jako, że pogoda dopisała, niskiej frekwencji nie można było zrzucić na słabe warunki atmosferyczne – co zawiniło? Spokojnie.. Jeszcze o tym napiszę.
Tym razem również nie było „profesjonalnej” rozgrzewki a szkoda – akurat co jak co, ale wspólna rozgrzewka zawsze fajnie integruje uczestników (nie, żebym brał w niej udział;)). Także od strony wizualnej polana prezentowała się skromniej niż zazwyczaj. Brak było nadmuchiwanej bramy na mecie, zegara odliczającego czas.. O tym, że brakowało zawodników już pisałem, prawda?
Po prostu przyszliśmy, chwilę postaliśmy, ustawiliśmy się na starcie i ..
START!
Pomimo przerwy w treningach na tresie 2 biegu Grand Prix Szczecina poradziłem sobie bez większych problemów. No dobra, trochę opadały mi moje biegowe rajty. Wszystko przez to, że całkiem dziewiczo nałożyłem na bieg nigdy jeszcze nie testowane spodnie kupione w Lidlu i okazało się, że trochę opadają. W związku z tym podczas biegu czułem się trochę tak kompletnie, konkretnie:
Nigdy nie wiem jak rozumieć powiedzenie „Ostatni będą pierwszymi” (czyli co, pierwsi będą ostatnimi?) taktycznie trzymałem się jak zawsze środka stawki, dzięki czemu na metę dotarłem po około 25 minutach. Nie był to może rekord życiowy, ale nie było też tragedii – pierwsze biegi w GP Szczecina kończyłem z czasami ponad 30 minut.
Trasa nie zaskoczyła, szczęśliwie nie było błota ani żadnych innych większych przeszkód.
Dzięki śniadaniu, które zjadłem odpowiednio wcześniej mogłem nawet docisnąć nieco prędkość na ostatniej prostej i obyło się bez nieprzyjemnych odruchów.
Na mecie można było łyknąć wody z sokiem i spokojnie czekać, aż dobiegną pozostali uczestnicy.
Kiedyś w końcu stanę na tym pudle!
Mam takie jedno małe marzenie – stanąć na podium jakichś zawodów biegowych. Wiem, że z obecnym nastawieniem (luz totalny, bieganie ma być przyjemnością a nie przymusem) mam na to małe szanse – ale marzenia trzeba mieć. Niestety, tym, razem moje marzenia zostały brutalnie stłamszone – zwycięzca biegu wyprzedził mnie o około 10 minut, dobiegając na miejsce z niesamowitym czasem 15 minut i 38 sekund. Dwie kolejne osoby dobiegły niewiele później i wygląda na to, że na swoje miejsce na pudle będę musiał jeszcze chwilę poczekać.
Po dekoracji najlepszych Pań (brawo Agnieszka!)..
i Panów…
przyszedł czas na losowanie nagród wśród uczestników. Gdy już wszyscy wygrani byli uradowani (człowiek nie czuje jak rumuje) a ci co nie wygrali uradowani byli mniej, wszyscy spokojnie rozeszli się w swoją stronę.
Zakończyło się kolejne Grand Prix Szczecina a ja powinienem być zachwycony, w końcu nie raz pisałem, że to moja ulubiona impreza biegowa. Ale…
Jest jakieś ALE
Lubię fajne imprezy biegowe. Takie, gdzie startuje dużo ludzi, są kibice, gra muzyka, nawija konferansjer. Lubię jak się dzieje. Fajnie, gdy na mecie słychać oklaski, gdy przy losowaniu nagród przydarzy się jakaś śmieszna sytuacja.. To wszystko sprawia, że impreza żyje, ma w sobie energię, która przechodzi na jej uczestników.
Tym razem tej energii zabrakło. Nie wiem dlaczego na biegu zjawiło się tak mało osób względem tych, którzy się na niego zarejestrowali (ponad sto osób, które zapisały się na bieg GP nie pojawiło się na starcie), dlaczego impreza, która nie była przecież organizowana pierwszy raz wypadła tak smętnie.
Przed startem nie działo się praktycznie nic, z głośników można było usłyszeć tylko to, że do biegu pozostało tyle a tyle minut. Ludzie kręcili się i rozgrzewali samotnie albo w kilkuosobowych grupkach.
Gdzie się podziały dziewczyny z akcji Masujemy Szczecin, które ostatnio tak często pojawiają się na różnych imprezach biegowych? Gdzie chociażby zalążek konferansjerki, który mógłby trochę podkręcić nastroje wśród startujących? Gdzie Pan z Amwaya i jego suplementy;)?
Przecież to wszystko to elementy składowe udanej imprezy – nie wystarczy wystrzelić do startu i ustawić linię mety.
Zresztą, po dotarciu na metę wcale nie było lepiej. Fakt, nagrodzono najlepszych – ale żeby podczas wręczania nagród mówić, że oto mamy dla Was nagrody pocieszenia? Ludzie, nagrody pocieszenia są dla przegranych, Ewentualnie dla tych, którzy nie załapali się na podium (bo przecież na zawodach biegowych nie ma przegranych:)). Ale żeby wręczać nagrody pocieszenia zwycięzcom?
Rozumiem, że nagrody mogą być lepsze lub gorsze a sponsorzy nie zawsze sypią gadżetami jak z rękawa. Uważam jednak, że zdecydowanie lepszym posunięciem było by nie mówić NIC i po prostu pogratulować zwycięzcom świetnych czasów, albo ograniczyć liczbę nagród dla pozostałych uczestników i powiększyć nieco wygrane wręczane najlepszym.
Wiem, że impreza miała bardzo mocną konkurencję w postaci Ćwierć-maratonu w Policach oraz nocnego biegu w Koszalinie, ale to, że na bieg przychodzi mało osób nie jest powodem, aby organizować go na pół gwizdka. Wręcz przeciwnie – lepiej zorganizować go tak, aby następnym razem każdy z uczestników przyprowadził ze sobą dwóch kolejnych.
Dlatego drodzy organizatorzy Biegowego Grand Prix Szczecina: Przyjmijcie moje uwagi jako konstruktywną krytykę wiernego fana i postarajcie się proszę aby następny bieg, który ma się odbyć w listopadzie znowu potwierdził fakt, że nasze Szczecińskie Grand Prix jest i zawsze było świetną imprezą.
A małe wpadki zdarzają się przecież nawet najlepszym.
No jak Masujemy Szczecin nie było? Kuzynka nawaliła :P
(Tej, dobre zdjęcie. Wyglądasz jakbyś biegł, a nie maszerował [ja])
A jeśli szukacie zdjęć z biegu:
Tutaj album na facebooku https://www.jestesmyfajni.pl
a tutaj jak zawsze niezrównany dulny foto
miłego oglądania :)