O tym, że 15 marca startuje w jakimś biegu przypomniałem sobie 14 dni wcześniej, podczas pisania marcowej odsłony Szczecińskiego Kalendarza Biegowego. Zaprawdę powiadam Wam, nic tak nie motywuje człowieka do treningów jak fakt, że za 15 dni trzeba będzie wystartować na dystansie dłuższym, niż wszystkie dotychczas przebiegnięte w 2015 kilometry. Wziąłem się więc za zdobywanie formy na nowo i dzięki temu 14 marca mogłem śmiało powiedzieć, że następnego dnia uda mi się nie umrzeć. Ale czy coś poza tym?
Dlatego też, w drogę do Kołobrzegu wyruszyłem z nieco mieszanymi uczuciami. Z jednej strony cieszyłem się z pierwszego w tym roku startu na dłuższym dystansie, z drugiej jednak targały mną wątpliwości:
– czy dam radę? (o tym zaraz)
– czy McDonalds na trasie będzie otwarty? (uff, był)
– czy w Kołobrzegu językiem urzędowym nadal jest Polski?
Kołobrzeg to w ogóle takie dziwne miasto. Niby leży w Polsce, ale aby pozwolić sobie na tygodniowy pobyt trzeba zarabiać (a przynajmniej dostawać emeryturę) w Euro. Znajduje się w województwie zachodniopomorskim a ze Szczecina jedzie się tam prawie dwie godziny (zimą! w lecie to będzie jakieś 4 dni). Jest tam normalna część miejska, mieszkają tam ludzie, których głównym zajęciem nie jest wynajmowanie swojego domu letnikom (Hello Dziwnów!) ale mało który plażowicz w ogóle się tam zapuszcza. W innych miastach Polski w kioskach przy ulicy sprzedaje się warzywa, gazety i bilety komunikacji miejskiej a w Kołobrzegu w kiosku można dostać bursztyny, wędzoną rybę, szparagi oraz rozmówki niemiecko – polskie pt: jak poradzić sobie in der Apotheke.
Jest to więc miasto pełne sprzeczności, budek z goframi, Niemców a w zeszły weekend również pełne biegaczy. Odbywał się tam bowiem, jak co roku zresztą…
29 Międzynarodowy Bieg Zaślubin
Stare przysłowie pszczół mówi:
Gdy na biegu Alkala słońce świeci jak trzeba
to na biegu Zaślubin deszcz równo pizga z nieba
a że przysłowia są mądrością narodu, to od rana spoglądałem na wyjątkowo szare niebo, oczekując kropel zwiastujących ulewę. Natura postanowiła jednak nie ulegać trendom i przez cały czas trwania biegu deszcz wstrzymał się i nie padał. Była to miła odmiana w porównaniu z zeszłym rokiem, kiedy to w strugach deszczu czułem się co najmniej jak młody delfin (sprawdźcie wilgotną relację!).
Drugą miłą odmianą było to, że wydawanie numerów i koszulek przeniesiono z ciasnego budynku internatu do dużego namiotu, w którym nie dość, że wszystko szło dużo szybciej, to jeszcze aby doczekać się na swoją kolej nie trzeba było nawiązywać prawie że erotycznej znajomości z innymi biegaczami – a uwierzcie mi, gdyby nie fakt, że to nie moje klimaty to rok temu podczas odbierania pakietu uczestniczyłem w kilku gorących męsko – męskich akcjach z innymi facetami, którzy tak jak ja mieli na sobie rajstopy. Ach, te chwile w kolejce po numer startowy… tych wspomnień już nigdy nie wymażę z pamięci. Choć bardzo bym chciał.
Bogatszy o kawałek kartki z przyklejonym chipem oraz o koszulkę w oczojebnym kolorze pomarańczowym mogłem powoli przygotowywać się do startu.
Im do niego bliżej, tym tłoczniej robiło się na linii początkowej biegu. Organizatorzy postanowili w tym roku odwrócić trasę Biegu Zaślubin i pozwolić uczestnikom pobiec w przeciwnym kierunku niż ostatnim razem. Dodatkowo zmieniono kolejność okrążeń – w zeszłym roku najkrótsze okrążenie było na początku, teraz zostawiono je na koniec – co cały czas dawało mi nadzieję gdy męczyłem się na pierwszych dwóch pętlach.
Muszę tu wyrazić wielki podziw dla prowadzącego imprezę konferansjera – aż wstyd, że nie znam nazwiska tego Pana, ale na każdej imprezie, którą prowadzi (a napotykam się na niego już któryś raz) facet pokazuje klasę. Bez przerwy mówi, co ciekawe na temat. Jeśli trzeba to potrafi zdyscyplinować tłum, zagrzewa biegaczy do walki oraz zna wszystkich znanych i mniej znanych uczestników. Właściwie jedynym akcentem, który nie spodobał mi się w prowadzeniu imprezy było dopuszczenie do głosu jakiegoś mniej znanego posła, który na siłę musiał wcisnąć w przedbiegową narrację swoją polityczną reklamę i tekst, jak to będzie opowiadał w sejmie jaką to piękną pasją jest bieganie. Wiem wiem, polityka, ale drogi panie – IDŹ BYĆ POSŁEM GDZIE INDZIEJ, OK?
3..2..1..START
I w końcu nadszedł ten moment, wszyscy ruszyli. Jak śpiewał Kazik – trasa bardzo dobrze znana, z tym, że nie od jednego baru do baru a od hotelu do plaży, z tamtąd do smażalni smażalni, od smażalni do hotelu, potem przy blokowisku i znów wracamy na nadmorskie uliczki.
Stosunkowo szybki start szybko daje o sobie znać w nogach, które jakby zapomniały do czego były zdolne jeszcze pół roku temu i teraz bezczelnie się lenią. Na szczęście nie jestem jedynym biegaczem bez formy (swoją drogą Biegacze Bez Formy – czy to nie byłaby piękna nazwa dla biegowego klubu?) i trzymam się jakże dobrze znanej mi pozycji w 3/4 stawki. Ja po prostu zostałem stworzony do trzeciej ćwiartki:).

taka tam fotka z trasy – tutaj akurat chwilę przed końcem drugiego okrążenia. Radiowóz widzicie nieprzypadkowo, Policja zgarnia biegaczy, którzy przekroczyli prędkość na fotoradarze
Drugie okrążenie jeszcze jakoś idzie, ale siły coraz bardziej mnie opuszczają. Pomagam sobie żelem energetycznym i OJAJEBIE już zapomniałem jaki to obrzydliwy smak. Na szczęście mam popitkę..
Chociaż po drodze popijam sobie z bidonu, to trzeba przyznać, że wydawanie wody na trasie szło sprawnie i szybko. Nie zauważyłem aby dla kogoś zabrakło, przed punktami nie było kolejek.. kolejny plus.
Zanim zaczynam trzecie okrążenie najszybsi już dawno piją na mecie drugą kawę. Podobno wyjątkowo nie wygrali Kenijczycy – czy to w ogóle możliwe?
Na trzecim kółku biegnę już właściwie na oparach sił. Ratuje mnie sympatyczny Pan, który zabawia rozmową do samego końca za co serdecznie mu dziękuję. Gdyby nie Pan, to pewnie wymiękł bym jeszcze bardziej :) A tak – na metę wpadam po godzinie i 27 minutach – poprawiając o ponad pięć minut czas sprzed roku. Jak na bieg po tak krótkim okresie przygotowania to chyba nieźle, prawda? Bo ja jestem super zadowolony – ale w końcu biegam dla siebie :D

a na mecie… grochówka. To nie mogli mi jej dać przed startem? miałbym naturalny dopał na biogazie ;)
Przegonić Kenijczyków
A wracając do Kenijczyków. Pomimo tego, że jak zawsze byli faworytami, okazało się, że pierwszy z nich wpadł na metę dopiero z dziesiątą lokatą. Fatum? Gorszy dzień? Nie, po prostu w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności zawodnicy z Czarnego Lądu źle skręcili, przez co ostatnie kółko, które powinno być krótkie pobiegli pełnym dystansem. Nie pomogło nawet nadludzkie tempo – taka strata była już nie do nadrobienia.
Organizatorzy poczuli się do odpowiedzialności i dwóm zawodnikom, którzy gdyby nie pomyłka wygrali by bieg wypłacili nagrody jak za pierwsze i drugie miejsce. Czy słusznie?. Z jednej strony faktem jest, że gdyby nie błąd pilota zapewne wygrali by bieg, ale z drugiej strony – przecież każdy zawodnik mógł zapoznać się z trasą jeszcze przed startem. To dowodzi tylko tego, że zawodnicy niesławnego Bendek – Team traktują start w polskich imprezach na zasadzie pobiec-wygrać-skasować hajs. Niby praca jak każda inna, ale… bez komentarza. Chociaż pewnie gdyby wrócili bez nagrody ich „sponsor” nie dał by im pewnie nic do jedzenia…
Warto wracać do Kołobrzegu
Podczas ostatnich kilku lat Kołobrzeg odwiedziłem raptem 3 razy. Pierwszy raz na tygodniowy urlop, po którym przysiągłem sobie, że już nigdy tam nie wrócę (drożyzna, drożyzna i jeszcze raz drożyzna a na dodatek zimno i pada – wszystko OK, ale W CZERWCU?). Przysięgę złamałem, wracając dwukrotnie – na 28 i 29 Bieg Zaślubin. Nie żałuje, bo to naprawdę fajna impreza.
Bieg dostaje ode mnie
8,5 na 10 w skali fajności
Na miejscu organizatorów popracowałbym jeszcze nad zabezpieczeniem trasy, na którą szczególnie podczas drugiego i trzeciego okrążenia dość licznie wylegli spacerowicze. Tam, gdzie trasa była przynajmniej wygrodzona taśmą tam było znacznie lepiej a w miejscach w ogóle niezabezpieczonych miejscami trzeba było się przepychać pomiędzy pensjonariuszami sanatoriów i mieszkańcami hotelów.
Na minus trzeba pewnie zaliczyć też wpadkę z pomyłką Kenijczyków, chociaż dla amatora jak ja nie wpłynęła ona w żaden sposób na odbiór biegu.
No gratuluję poprawy wyniku :)
merci!
Na plus jeszcze dobra nawierzchnia trasy oraz dodatkowo w tym roku dobra pogoda.
Co do żeli -proponuję spróbować z firmy ALE. W smaku… nie mają smaku mimo że są np. o smaku jabłkowym czy truskawkowo-bananowym. Są neutralne i kosztują niewiele. Polecam
Konferansjer to Roman Toboła.
Dzięki! ten Pan jest wart zapamiętania :D
@roggi koniecznie! Muszę w takim razie zagadać z organizatorami, co by mi sypnęli jakąś prowizję za naganianie biegaczy :)
Jacek…tak opisałeś ten bieg że normalnie na te okrągłą 30 rocznicę kołobrzeskiego biegu w przyszłym roku się wybiorę… oczywiście zaraz po Alkali…:P –