Chodźcie drogie dziatki, usiądźcie w koło, bo opowiem Wam teraz historię, która wydarzyła się dawno dawno temu, za siedmioma miejscowościami, dwoma lasami i jedną autostradą (czyli tydzień temu w Gryfinie). Opowieść pełną niesamowitych istot, magicznych krain oraz zwrotów akcji tak dynamicznych, że aż uśniecie z wrażenia.
Przygotujcie się więc na o tydzień spóźnioną, totalnie nie na czasie i zupełnie nie świeżą relację z ….
1 Półmaratonu Transgranicznego „Doliną Dolnej Odry”
Łamię tym samym przesąd mówiący o tym, że relacja powinna być pisana na gorąco. Otóż nie, relacja na zimno jest tak samo dobra – a może nawet lepsza? Nie przekonacie się dopóki nie przeczytacie. Tak więc – DO CZYTANIA!
21 kilometrów przez granicę i z powrotem
Jeszcze w zeszłym roku bieganie w Gryfinie było takie jakieś inne. Gryfiński Bieg Transgraniczny miał 11 kilometrów, biegło się z Polski do Niemiec, albo z Niemiec do Polski i wszystko było trudniejsze.
Ok, dobiegłem do Gartz, ale jak teraz wrócić? I dlaczego jest tu tyle osób jedzących Bratwursty i patrzących na mnie spod byka? Pomocy!
Albo na odwrót:
Ok, ich bin im Polen, aber wo kurde ist mein Fahhrad? Und warum ktoś hier chce mnie w mordę schlagen? Hilfe!
Dlatego też w tym roku organizatorzy poszli po rozum do głowy i bieg zaczynał i kończył się w Polsce (w połowie trasy była nawrotka). Biegacze z Polski nie musieli dzięki temu kombinować jak wrócić z Gartz, a sąsiedzi z Niemiec… Cóż, skoro już tu są, to sami są sobie winni, więc niech się teraz męczą!
Ja sam osobiście preferuje zawody, gdzie start i meta jest w tym samym miejscu (nie lubię po biegu martwić się jak wrócę do P. która zostaje na linii startu) tak więc według mnie taki pomysł jest jak najbardziej trafiony. Można by zadbać jeszcze o to, aby trasa „w tą” i „z powrotem” nie biegła po dokładnie tym samym śladzie – ale to już zadanie na przyszły rok.
Ale zmiana mety to nie jedyna różnica pomiędzy tym a zeszłorocznym festiwalem biegowym. W tym roku, obok biegu na 11 kilometrów wystartował bowiem Pierwszy Półmaraton Transgraniczny! Biegacze mogli więc wybrać, na jakim dystansie mają ochotę zawalczyć. I był to kolejny strzał w dziesiątkę. Na oba biegi zapisało się mnóstwo osób i jak zawsze listy startowe błyskawicznie się zapełniły. Wygląda na to, że w Gryfinie jest potencjał biegowy. Ale dosyć już o tym, bo teraz…
Startujemy!
Chociaż nie, najpierw jeszcze trzeba odebrać numer startowy. Tu mała uwaga – nie bądźmy Kenijczykami, czytajmy informacje na stronie organizatora! Ja sam zachowałem się jak typowy ignorant i założyłem, że wszystko będzie jak w 2014. Gdyby nie P., która zajrzała na biegtransgraniczny.pl poszedłbym szukać pakietu startowego na gryfińskim nabrzeżu, a tymczasem był on wydawany zupełnie gdzie indziej. Podstępne! W pakiecie, oprócz numeru znajdował się jeszcze notes oraz najmniejsza koszulka świata. Zawsze biorę rozmiar M, który pasuje mi idealnie – tym razem tej M-ki nie jestem nawet w stanie wciągnąć przez głowę.
Uzbrojony w numer startowy udałem się na start, gdzie wszyscy powoli przygotowywali się do startu. Uczestnicy biegu na 21 kilometrów wybiegali o 15 minut wcześniej przed biegaczami na dychę – fajny pomysł, dzięki któremu nie było zamieszania w miejscu nawrotki i każda grupa mogła biec swoim tempem.
Oprócz biegu, na nabrzeżu odbywał się też piknik z okazji dni Gryfina – tak więc muzyka, kiełbasa i mnóstwo innych atrakcji w pakiecie. Ale ja nie o tym…
Parę minut przed dwunastą wszyscy półmaratończycy stanęli na linii.. Chwila nerwowego oczekiwania i ruszamy!
Trasa – czyli ta strasznie długa prosta
Nie ważne czy Bieg Transgraniczny jest na początku czy na końcu listy Waszych ulubionych biegów – tym zawodom trzeba przyznać, że mają po prostu arcy-prze-zajebistą trasę. Ciągnąc się wzdłuż przygranicznej ścieżki rowerowej ma w sobie wszystko – bieg przez las, obok malowniczego rozlewiska Odry, przez wypielęgnowane niemieckie miasteczka… I wszystko było by aż zbyt piękne, gdyby nie ta okropna pierwsza (i zarazem ostatnia) prosta.
Odcinek pomiędzy dwoma mostami – tym po polskiej i drugim – po niemieckiej stronie ma chyba na celu przypominać pokonującym go ludziom o tym, że kiedyś obydwa kraje dzieliła nieprzyjazna i zamknięta na 4 spusty granica. Teraz już jej nie ma, ale trasa, którą musieliśmy pokonać po starcie przypominała bieg przez nieprzyjazną brukowaną pustynie, która nie dość, że ma zamiar Cię wykończyć, to jeszcze sama nigdy się nie kończy – biegniesz, biegniesz, wydaje Ci się, że masz za sobą już co najmniej piąty kilometr, gdy nagle… mijasz tabliczkę z napisem „1 km”
What the fuck?!?
Aby pokonać ten odcinek trzeba być naprawdę nie lada śmiałkiem – na dowód tych słów zaraz przed tabliczką z napisem „Deutschland” siedział pod drzewem mężczyzna z wędką. Wyposażony jak każdy rybak spokojnie wpatrywał się w spławik… z tym, że wszystko działo się jakieś 300 metrów od wody! Takie rzeczy dzieją się z tymi, którzy zabierają się za trasę Polska – Niemcy bez przygotowania.
A gdy już przeczytaliście o wszystkich trudach związanych z „prostą śmierci” to teraz czas wyobrazić sobie, że jeśli tak ciężko było biegnąć w jedną stronę… to jak musiało być na powrocie?
Na szczęście potem było już tylko lepiej. Mescherin, miasteczko do którego wbiegliśmy zaraz po prostej śmierci jak zwykle zauroczyło mnie swoim ładem, porządkiem i tym, jak bardzo wypielęgnowana może być dziura zabita dechami. Mieszkańcy Niemcolandii, w świecie ssaków znani jako Szwaby w większości pochowali się w domach (wcześniej ukrywając w nich swoje samochody, rowery i generalnie wszystko, co nie było przykręcone na stałe do podłoża) ale niektórzy wyszli do płotu aby pokibicować biegaczom. I tylko kilka osób trzymało w rękach widły, reszta nawet całkiem miło się uśmiechała. Bieganie jednoczy ludzi bardziej niż Unia Europejska!
W tej miejscowości zawracali zawodnicy biegnący na 10 km a półmaratończycy pobiegli dalej.
Nie było nas – był las. a potem była META
Dalej trasa wiodła przez las, po asfaltowej ścieżce rowerowej. Biegło się po prostu przecudnie – nie za gorąco, nie za zimno, świeże powietrze… Przypominało to trochę Ćwierćmaraton Bielika, tyle, że z lepszą nawierzchnią. Zawzięcie walczyłem o czas poniżej dwóch godzin (ostatecznie się nie udało), co spowodowało, że gdy opuściliśmy leśne ścieżki byłem już dosyć mocno zmęczony. A wtedy już tylko ostatnie metry, punkt z wodą, przebiegnięcie koło niemieckich koni (wyglądają zupełnie jak polskie, dziwne, nie?) czyli inaczej das Pferdów i nawrotka – biegniemy z powrotem.
Z tą nawrotką pomysł był moim zdaniem nie do końca trafiony – organizatorzy mogli to rozpracować inaczej, tak aby nie trzeba było dosłownie zawracać w miejscu. No ale zostawmy to do następnego razu.
Po tym jak już zawróciliśmy wszystko odbyło się jeszcze raz, tyle że w drugą stronę. Koniki, las, Mescherin i znowu ta okropna pierwsza – ostatnia prosta. Znowu czułem się jak na pustyni, męcząc się przeokrutnie. Gdy dobiegłem do drugiego mostu, tego w Gryfinie czułem się wypompowany jak gdybym właśnie ukończył bieg na 121 a nie na 21 kilometrów. Na szczęście czekała mnie jeszcze tylko ostatnia, krótka pętelka po nabrzeżu i jest – META – i 2:04 godziny w moim najszybszym jak do tej pory półmaratonie (był jeszcze szczeciński Gryf, ale za krótki więc się nie liczy).
Zmęczony – Mokry – Szczęśliwy
A na mecie tradycyjnie – medal (zawsze trochę mi głupio, że ktoś zakłada mi go na szyję, podczas gdy po mnie spływa wodospad potu), izotonik (fajnie, że wręczony przez wolontariuszy, smakował jak ambrozja) oraz znajomi biegacze ze swoimi lepszymi lub trochę mniej lepszymi czasami. Wiem, że się powtarzam, ale to naprawdę świetne uczucie gdy na mecie co chwila przybijasz piątkę z kimś, kto akurat przybiegł, albo już odpoczywa po biegu.
A potem już tylko szybki spacer po terenie pikniku – kiełbasy, muzyka i jeszcze raz kiełbasy, (czyli prawie jak na imprezie w gejowskim klubie, z tą różnicą, że akurat te kiełbasy można było zjeść. Czekaj…Nie… dobra, nieważne, nie zapędzam się dalej w to porównanie)
Pozostawiając wszystkie dziwne porównania Bieg Transgraniczny Doliną Dolnej Odry otrzymuje ode mnie..
Bieganie to świetny sposób na czas wolny, człowiek od razu się czuje lepiej i nabiera więcej energii życiowej
Świetny tekst. Imponująca pasja. Ja wciąż łapię zadyszkę po 4km truchtu. Zaczęłam 2 miesiące temu także daje sobie jeszcze nieco fory. Ale takie inspiracje są niezbędne. Dziękuje
Świetne podsumowanie :) tego półmaratonu stare dobre czasy
Świetny wpis dotyczący tego półmaratonu :) Od kilku miesięcy aktywnie biegam, więc być może w przyszłości wystartuje również w Gryfinie.
Świetny wpis :) Poproszę o więcej!
Świetny tekst,a czyta się lepiej niż powiastki o Królewnie Śnieżce :D
No nareszcie! Bo już nie miałam co czytać :D Nawrotka mistrzowska xD