Wiecie czego mi czasami brakuje w bieganiu w Szczecinie?
Świeżości. I wcale nie mówię o tym, że ten gość biegnący przede mną jakiś taki niewykąpany (chociaż to też czasami się zdarza, ale spoko). Chodzi o to, że jeśli człowiek biega zazwyczaj w jednym mieście, to po pewnym czasie imprezy zaczynają się powtarzać a wraz z nimi trasy, konferansjerzy, nawet brama startowa zaczyna wszędzie wyglądać tak samo. Tak więc gdy na mapie pojawia się coś nowego, to staram się wziąć udział – nie inaczej było z odbywającym się w zeszłą sobotę biegiem pod nazwą…
Arkońska Siódemka
Impreza odbyła się z racji 70 lecia zacnego klubu sportowego jakim jest Arkonia Szczecin. Siedemdziesiąt lat to kupa czasu, ale Arkonia jest ciągle młoda duchem, więc i obchody odbywały się na sportowo.
Przed startem – piłka, festyn i lekka nerwówka
Gdy przybyłem na miejsce (naturalnie wcześniej straciłem chwilę na poszukiwaniu biura zawodów (po co sprawdzić wcześniej, lepiej biegać nerwowo koło kąpieliska , prawda?) na boisku klubu toczyły się mecze juniorów. Walka była zaciekła, myślę, że te chłopaki poziomem zaangażowania w grę biją na głowę wielu zblazowanych gwiazdorów z (tfu tfu) piłkarskiej Ekstraklasy.
Swoją drogą – jaki fajny jest ten świat piłki młodzików – w pewnym momencie mijała mnie grupa chłopaków z piosenką na ustach – jako, że nie skupiałem się na nich specjalnie moje dorosłe uszy wychwyciły tylko słowa pały i pedały. Oho – pomyślałem – już się chłopaki wyrabiają, ledwo od ziemi odrośli a już takie przyśpiewki… Po chwili okazało się, że śpiewali – ARKA TO PANY, ŻÓŁTO NIEBIESKIE SANDAŁY ! I kto tu ma coś nie tak z głową? (podpowiem – JA)
Obok powoli rozkręcała się impreza biegowa.
Tak jak na biegu na K2, biegacze opanowali parking koło stadionu wydzierając jego część samochodom.
Była brama startowa, stoliki, na które po biegu miał wjechać posiłek organizacyjny i przede wszystkim ludzie, którzy z niecierpliwością czekali na start.
Tu pora na pochwały dla konferansjera, który choć widać było, że jest totalnym naturszczykiem to radził sobie doskonale i widać było, że przeżywa wszystko tak samo jak startujący.
Czas szybko płynął i kilka chwil przed dziesiątą wszyscy ustawili się na starcie.
Start – najlepiej, bo po lesie
Trasa, choć wiodła po dobrze znanych rejonach lasku Arkońskiego, została wyznaczona nieco innym szlakiem niż ta na pozostałych imprezach. Siedem kilometrów na dwóch okrążeniach – zazwyczaj nie przepadam za kręceniem kółek, ale tu wszystko zostało idealnie dopięte.
Pierwsza 3,5 kilometra nie było na tyle długie aby przesadnie mnie zmęczyć a pozwoliło dobrze rozeznać trasę.
Trasa obfitowała w zmieniające się warunki biegowe – np. ten oto podbieg morderca
Bieganie w takich klimatach to dla mnie sama przyjemność – serio – na co dzień szlifuję asfalt i polbruk na Gumieńcach i w lesie czuję się jak Cher po operacji plastycznej, czyli prawie jak nowo narodzony.
Drugie okrążenie było więc formalnością – ale taką bardzo przyjemną formalnością. Dzięki temu, że poznałem trasę wiedziałem od kiedy mogę sobie pozwolić na nieco wyższe tempo
Na ostatnim zbiegu znowu zacząłem się rozkręcać a przed samą metą wpadłem jeszcze w tryb wyścigowy z jedną biegaczką, którą w tym miejscu pozdrawiam (wyprzedziłaś mnie o krok, skubana! następnym razem nie dam Ci szans, tylko wpadnij na ten bieg za rok:)).
A na mecie – niespodzianka. Zbyszek organizator patrzy mi czule w oczy i wręcza do ręki małe eleganckie pudełeczko..
A nie, to jednak nie pierścionek. Zresztą, Zbychu właśnie w ten sam sposób oświadcza się kilku następnym biegaczom i biegaczkom. Ma chłopak gest :) A w pudełeczku zamiast pierścionka znalazłem znaczek – przypinkę – fajny pomysł na ciekawą odmianę zamiast medalu.
W oczekiwaniu na to, aż do mety dobiegną ostatni zawodnicy posilamy się bigosem (ludzie, bigos o 11 rano, na wolnym powietrzu smakuje lepiej niż najdroższe specyjały przygotowywane przez najlepszych kucharzy świata). Po prostu poezja smaku z kapusty i kiełbasy.
Do tego jabłko i kilka łyków wody i mamy murowaną sraczkę, to znaczy chciałem napisać mamy pożywny pobiegowy posiłek.
A teraz już cicho sza, bo wszyscy biegacze są już,,,
Na mecie – Medale, puchary, poduszki, NAGRODY!
Jak wszystkie zawody z prawdziwego zdarzenia Arkońska Siódemka czeka na zwycięzców z nagrodami i pucharami. Jednak nie na wszystkich zawodach nagrody wręczają sportowe sławy – tutaj był to Monika Pyrek, Marek Kolbowicz oraz Rajmund Zieliński – czyli ludzie, którzy w swoich dyscyplinach stanowią klasę sami w sobie. Wyobraźcie sobie, że stajecie na podium a puchar wręcza Wam multimedalistka. Dobra akcja, nie? Takie rzeczy możliwe tylko w Szczecinie, na Arkońskiej Siódemce.
Okazji do otrzymania nagród było naprawdę wiele (grupy wiekowe, upominki dla najlepszych członków klubu Arkonia) a ci, którym się nie poszczęściło mogli jeszcze liczyć na szczęście w losowaniu. Były medale, pamiątkowe poduszki i nawet kega piwa. A potem już tylko pożegnanie i lecimy do domu.
Po całej imprezie mam jedno odczucie – potrzeba w biegowym kalendarzu takich „oddolnie” organizowanych imprez. Nie mam tu na myśli braku profesjonalizmu – wszystko było zrobione mega profesjonalnie – ale inaczej biegnie się podczas imprezy organizowanej przez starych wyjadaczy a inaczej przez świeży, młody zespół gdzie widać i czuć jeszcze ten delikatny nerw i staranie, żeby koniecznie wszystko zajebiście wyszło. I co? WYSZŁO!
Arkońska Siódemka dostaje dziś ode mnie..
Twój komentarz Jacku po imprezie jest zawsze bezcenny :) Moje odczucia są takie jak Twoje. BARDZO FAJNY NATURALNY BIEG, super fajna trasa (pierwszy raz biegłem po niektórych naprawdę urokliwych odcinkach naszego lasku), wg mnie wszystko się udało organizatorom. No i mój syn wygrał, wiec czego chcieć więcej :)?
cieszę się, że uważasz tak samo jak ja Robert :D kuruj Achillesa!
zapomniałem o tym w tekście, więc łapcie – tutaj zdjęcia z biegu :
https://picasaweb.google.com/109375098795112049120/6284629603556615473?feat=directlink