Są takie biegi, w których po prostu muszę wziąć udział – co by się nie działo. Choćby się waliło i paliło, choćby z nieba lał się deszcz lub żar, gdyby akurat wtedy wycinali mi wyrostek robaczkowy albo nawet podczas umówionej 3 lata wcześniej wizyty w państwowej przychodni.
właśnie do takich imprez zalicza się
37 Szczeciński PKO Półmaraton
więc nie dziwcie się, że będę się nim teraz przez jakiś czas podniecał, OK?
Z tym półmaratonem, to jak zawsze wyszło dość dziwnie.
Już rok temu, stojąc na mecie szczecińskiego półmaratonu z numerkiem 36 przyrzekłem sobie, że w 2016 nie będzie obijania się, nie będzie picia na dzień przed biegiem – będzie tylko pot, łzy i treningi takie, że przy kręceniu kolejnej części Rocky’iego (będzie ona miała zapewne tytuł – „Rocky – Reinkarnacja” albo „Świt Żywych Rocky’ch”) Holywood zgłosi się do mnie abym ich trochę podszkolił jak powinien trenować prawdziwy mistrz.
W czerwcu tego roku lekko zmieniłem nastawienie, wmawiając sobie, że jeszcze wcale nie jest za późno aby rozpocząć intensywne treningi.
A w lipcu postanowiłem, że skoro i tak już jestem w przysłowiowej dupie, to spróbuje jak to jest pobiec półmaraton bez przygotowania. I spróbowałem.
O tym, jak to jest pobiec 21 kilometrów po symbolicznych wręcz przygotowaniach (od 1 lipca do 27 sierpnia przebiegłem łącznie niecałe 45 kilometrów, z czego 10 podczas Biegu Trzech Mostów w Kamieniu Pomorskim) napiszę w kolejnym wpisie, teraz skupię się na półmaratonie.
Ogólnie, po zeszłorocznej edycji apetyty uczestników były mocno podkręcone. W 2015 wszystko wyszło bardzo zacnie, a dodatkowo był czas na refleksje i wyciągnięcie wniosków z niedociągnięć. I w takim razie 37 odsłona biegu nie miała innego wyboru jak wypaść jeszcze lepiej, prawda?
Cóż, nie ma lepszego sposobu aby to sprawdzić jak wpaść na ostatnią chwilę, prawda?
Tutaj mała dygresja numer 1 – pędząc na start zaparkowaliśmy auto przy ulicy Wyspiańskiego, brzydko, bo na trawie, ale cóż począć – czasu było mało, a poza tym stało tam już tyle aut, że zadziałał owczy pęd. I przysięgam, parkując nie widziałem znaku zakazu zatrzymywania się! Po powrocie z biegu za wycieraczką wszystkich aut znajdowały się wymowne karteczki. Nie były to bynajmniej ulotki nauki angielskiego ale pozdrowienie od Straży Miejskiej. I tu uwaga – wszyscy dostali tylko pouczenie! Jestem pod wrażeniem, że Strażnicy dopasowali się do powagi sytuacji i nie uraczyli zawodników mandatami. Być może po prostu nie mieli tyle blokad na koła, ale zawsze – wyszło pozytywnie; dzięki!
Ale dosyć już tych dygresji, teraz…
Czas na start
Tak jak w zeszłym roku, linia startu przebiegała na ulicy Piotra Skargi, niedaleko pomnika Czynu Polaków. Dookoła sami biegacze! Juz z daleka słychać donośny huk wystrzałów – albo ktoś zjadł wczoraj za dużo fasoli, albo facebookowa zapowiedź wystrzału startera, który zamiast pistoletu miał paść z armaty jest prawdziwa.
Wszyscy już powoli ustawiają się między barierkami, tłum jest NIE-SA-MO-WI-TY. Startując w grupie D (złośliwi mówią, że to skrót od DUPA, ja wiem, że D to DOŚWIADCZONY) rok temu stałem jeszcze przed zakrętem – teraz jestem sporo za nim a i tak za mną jest jeszcze mnóstwo osób.
Fajnie jest, z przodu wszyscy się cisną a u nas na tyłach luzik. I jaka wesoła atmosfera! Na przyszłość wszystkim spiętym i poważnym biegaczom z sektora A polecam ustawienie się w D – od razu uśmiech pojawi się na tych waszych skupionych obliczach :)
Dziesięćdziewięćosiemsiedemsześćpięśczterytrzydwajeden i ruszamyyyyyy. Chwila, jeszcze strzał z armaty. Wybaczcie mój francuski ale O MATKO JAK PIERDOLNĘŁO! Myślę, że niektórzy zawodnicy złożą po biegu reklamacje, że nie osiągnęli życiówki ponieważ po tym wystrzale musieli biec z pełnymi gaciami.
Start.. stooop. Start…stoooop, no dobra, biegniemy i jest pięknie. Słonko świeci, ludzie wiwatują, kibice, oklaski, ogólnie dzień jak co dzień. Naturalnie tylko jeśli akurat nazywasz się Taylor Swift albo Justin Bieber. Jeśli nie, to stwierdzasz tak jak ja, że atmosfera jest nieziemska.
Mała dygresja numer 2. Jeśli startowaliście to wiecie, jeśli nie, to zaraz się dowiecie. Pogoda w dniu biegu zdecydowanie dopisała. Z tego co wiem, wszyscy ci, którzy spędzali niedzielę nad morzem byli bardzo zadowoleni. Ci, którzy stali w monstrualnych korkach nad i znad Bałytku trochę mniej. Ale jeśli chodzi o biegaczy, to klimat był iście afrykański (UWAGA, dygresja w dygresji – a mimo to na podium nie stanął żaden Kenijczyk!). Moja babcie twierdzi, że było trzydzieści stopni w cieniu a wierzcie mi – prognozę pogody ogląda jakieś 6 razy dziennie, więc myślę, że można ją śmiało umieścić w pierwszej trójce znawców pogody w tej części świata. Jeśli już straciliście cierpliwość to zakończę dygresję numer dwa pisząc po prostu – było gorąco. Jak cholera.
Mimo wszystko biegnie się super. Aż tu nagle…
Na drugim kilometrze objawił się pierwszy zgrzyt biegu – trasa, wyznaczona na honorowej pętli pod urzędem miasta została w pewnym momencie bardzo mocno zwężona. A co się dzieje na zwężeniach? Nic nię nie dzieje. Właśnie, a jak nic się nie dzieje, to się nie biegnie. Przez chwilę zamiast biec – stoimy. No, może po prostu drepczemy w miejscu. Będę szczery – wyznaczenie trasy w tym miejscu było słabym pomysłem i tyle.
Po tym małym przymusowym odpoczynku we are back on the track, czyli lecimy dalej. Nie będę się na ten temat rozpływał przez cały tekst, ale w jednym miejscu muszę: Ulice Szczecina bez ruchu i zgiełku samochodów są po prostu mega super duper hiper ultra piękne. Gdyby jeszcze nie były tak gęsto zastawione autami.. Nie wierzycie? Wygooglujcie sobie, jak to wyglądało przed wojną.
W okolicach trzeciego kilometra, akurat wróciłem do biegu po małym szopingu w Galaxy a tu nagle ni stąd ni zowąd mija mnie gość, który zdążył już zawrócić w kierunku mety. Ja na trzecim kilometrze – on na szóstym.
Nie czas to jednak na zastanowienie, trzeba wyciągać telefon i odpalać Pokemon GO – wbiegamy na Wały Chrobrego. Dla tych z Was, którzy nie grają – na Wałach jest zatrzęsienie Pokemonów i jeszcze więcej graczy.
Ja niestety nie złapałem nic ciekawego poza kolką, bólem kolana i ciągnącym Achillesem.
No i drugim zgrzytem w organizacji biegu – na pierwszym punkcie z wodą krucho było z pełnymi kubeczkami. Rozmawiałem z uczestnikami, którzy przybiegli na metę około pół godziny przede mną – oni mieli wody w bród, wygląda więc na to, że pierwszy punkt z nawodnieniem był po prostu nieco za mały.
Nauczka na przyszłość dla organizatorów, pamiętajcie, kto Wam o tym napisał. Nie, nie dziękujcie. Albo jednak :)
Problemy techniczne
W okolicy 5 – 6 kilometra zacząłem niedomagać. Prawe kolano postanowiło zacząć mnie boleć a aby nie czuło się samotnie dołączyło się też do niego ścięgno Achillesa. Nie wiem jak Wy, ale ja jestem zdania, że jeśli na 6 kilometrze biegu, który ogólnie ma tych kilometrów prawie 4 razy tyle zaczynają boleć jednocześnie obie te rzeczy to chyba…
Ale nie ma się co martwić na zapas? Ostatnio oglądałem końcówkę Titanica i szkoda mi było, że tak utonął (nie Leo, ten super naszyjnik!) i stamtąd wiem, że jeśli na horyzoncie jest jakiś problem, to czasami zamiast go ominąć lepiej wbić się weń pełną parą. Dlatego też biegnę dalej. I wiecie co? Przestało boleć! Dzięki Jamesie Cameronie!
Czas już powoli na powrót na Jasne Błonia – szczęśliwi realiści, którzy zapisali się na 10 kilometrów finiszują – my, pół-maratończycy suniemy dalej mrucząc pod nosem – a mogłem się zapisać na dychę…
Wspaniałe ulice Pogodna
Rok temu mniej więcej w tym miejscu relacji wybiegłbym na najdłuższą prostą tego biegu i denerwował się, że nie dość iż muszę pokonać ją w jedną stronę to jeszcze czeka mnie powrót tą samą trasą (wspominałem już, że nie cierpię takich nawrotek?)
Na szczęście, bieganie agrafek it’s so 2015 i tym razem organizatorzy postanowili przeprowadzić szlak biegu malowniczymi uliczkami starego Pogodna. Nie wiem na ile decyzja ta była spowodowana remontem ulicy Mickiewicza na zeszłorocznej trasie a na ile chęcią urozmaicenia, ale różnicę było widać gołym okiem.
Dygresja numer 67854 – Wiem, że PRO – biegacze, którzy w każdym biegu walczą o życiówkę zapewne woleli by biec w tą i z powrotem, najlepiej po asfaltowej autostradzie bo tak leci się najszybciej. Nie krytykuje i szanuję. Ja jednak, biegnąc dla własnej przyjemności zdecydowanie bardziej doceniam urozmaiconą trasę, z zakrętami i zmieniającymi się uliczkami, gdzie mam czym zająć umysł i odciągnąć go od myśli o tym, że najlepiej było by się wyłączyć z gorąca i zmęczenia.
I do tego uliczki Pogodna nadają się idealnie. Nie są może zbyt szerokie a ostatni remont nawierzchni przeprowadzano na nich w latach, gdy na biegacza mówiło się Läufer a na Szczecin Stettin. Są za to bardzo malownicze, pełne zieleni, fajnych zabudowań i przede wszystkim mieszka przy nich sporo pozytywnych ludzi, którzy wyszli przed domy aby pokibicować biegaczom.
Serio, fajnie jest zobaczyć mieszkańców, którzy wywieszają transparenty, balony, spryskują biegaczy wodą czy chociażby chwytają w rękę garnek i walą w niego łyżką – każdy dopinguje na swój sposób i każdy z nich jest bardzo miły i daje siłę aby biec dalej.
Ale my tu gadu gadu a tu trasa już zawraca i znowu zaczynam się przybliżać zamiast ciągle oddalać od Jasnych Błoni. A przy okazji – miło, że trasa została tak rozplanowana, abym mógł przebiec pod swoim rodzinnym domem, dzięki, serio!
Zdobywamy kolejne rejony Pogodna i w końcu trasa powraca na Mickiewicza, czyli na ostatnią dłuższą prostą.
Tramwajarze niestety z uporem maniaka odmawiają podrzucenia mnie nawet jeden przystanek.
Wreszcie dobiegam do miejsca, w którym rok temu noga odmówiła mi posłuszeństwa.
Niby teraz wszystko jest dobrze, ale gdy wreszcie mijam ten podbieg to jakoś tak lżej mi się robi i wiem, że dam radę a ostatnie kilometry to już formalność. Na spokojnie docieram do Jasnych Błoni i wtedy OGIEŃ! Te ostatnie kilkaset metrów można się poświęcić.
Na metę wpadam po 2 godzinach i 28 minutach. Po szybkim rekonesansie wiem, że raczej nie zajmę miejsca na podium, więc mogę spokojnie zająć się łapaniem oddechu i nawilżaniem okolicy hektolitrami potu, które ze mnie wypływają
Meta – pełna profeska
Czas | 2 godziny i 28 minut na 21 km i 97 metrów |
Średnie tempo | 6:58 – żółw |
Najszybszy kilometr | drugi –coś na tym drugim kilometrze zawsze zbytnio wyrywam |
Najwolniejszy kilometr | 20 – bo wiadomo, że na 21 przyspieszyłem. Do zdjęć |
Buty | Nike Air Zoom Pegasus 33 – drugi raz na nogach. O efektach takiego eksperymentu jeszcze napiszę |
Na mecie medal jest super, organizacja jest super a woda smakuje tak dobrze jak nigdy dotąd. W ogóle meta podobała mi się o wiele bardziej niż start i to nie tylko dlatego, że dobiegłem, ale było na niej po prostu więcej atrakcji.
Strefa finishera, zamknięta dla nie-biegaczy jest zorganizowana dużo lepiej niż rok temu, gdy do jedzenia stały długie kolejki. Teraz też trzeba chwilę poczekać, ale bądźmy szczerzy – ktoś kto dał radę przebiec 21 kilometrów raczej wytrzyma 3 minuty stania, prawda?
Zamiast makaronu z mięsną papką, którego nigdy nie jem tym razem jako posiłek jest arbuz (orgazm!) i ciasto a do tego piwo (bezalkoholowe). Podobno piwo bezalkoholowe to trucizna wykorzystywana do oporu nawet najtwardszych osiedlowych prawilniaków ale po biegu wchodzi jak złoto a w dodatku jest tak przyjemnie schłodzone.
Czytałem w necie sporo opinii osób zbulwersowanych brakiem makaronu, zupy czy im podobnych. Ludzie, makaron w 30 stopniach? Wiem, że gdyby tego dnia było chłodniej, to i tak dostalibyśmy ciasto i arbuzy, ale dzięki tej temperaturze wszystko zgrało się idealnie. Co do piwa bezalkoholowego, to podejrzewam, że załatwienie zezwolenia na picie w miejscu publicznym, na otwartej przestrzeni jaką są Jasne Błonia było by zapewne równie skomplikowane co zorganizowanie pierwszej załogowej misji na Marsa w niedzielę po grillu u szwagra.
Poza jedzeniem można też było skorzystać z masaży i odpocząć w kilku strefach relaksu zorganizowanych przez sponsorów. Wszystko to tylko do dyspozycji biegaczy, więc chociaż niektórzy woleli by tam pewnie pobyć z rodzinami i kibicami, to ci uczestnicy, którzy faktycznie chcieli odpocząć mieli szansę to zrobić zamiast musieć się przeciskać w tłumie ludzi. Porównując organizację mety do półmaratonu w Poznaniu to mieliśmy tu u nas strefę o kilka klas lepszą.
Szczecin – nie dla każdego?
Rok temu, jakiś miesiąc przed 36 półmaratonem usłyszałem stwierdzenie „Nie będzie nagród pieniężnych, więc pewnie nie będzie też Kenijczyków”. I wiecie co? Ten ktoś miał rację. 36 i 37 Szczecin Półmaraton nie przyciągnął biegowych „zawodowców” z Afryki i Ukrainy, którzy startują tylko po to aby zgarnąć czek i pojechać dalej.
Specyfika tego biegu może też odstraszyć wielbicieli bicia rekordów i osiągania życiówki na każdym biegu. Ta trasa (bruk i moc zakrętów) po prostu temu nie sprzyja.
Daje jednak mnóstwo przyjemności z biegu – dla uczestników, dla kibiców i wydaje się, że także dla mieszkańców, których wielu zdawało się autentycznie cieszyć z możliwości takiego udziału w imprezie. Wiem, że nie wszystkim musi się to podobać, ale je potrzebuję takich imprez. Co tu dużo mówić – BIEGANIE potrzebuje takich imprez, bo w tym momencie Szczecin stał się miejscem idealnym dla osób, które podczas półmaratonu chcą po prostu czerpać radość z biegania i dobrze się bawić.
Taka właśnie już od dwóch lat jest siła Szczecińskiego PKO Półmaratonu i mam nadzieję, że tak pozostanie. A jeśli komuś się to nie podoba? Nigdy nie myślałem, że coś takiego napiszę – ale w Polsce jest mnóstwo biegów i każdy może wybrać coś dla siebie.
Plusy dodatnie, plusy ujemne
Co mi się podobało?
+ Trasa – nie będę drugi ras rozwodził się dlaczego. Była mega i tyle.
+ Atmosfera – pewnie dlatego, że wokoło same znajome twarze ale ogólnie to czułem się jak na jakimś pikniku
+ Organizacja – widać, że w bieg było zaangażowane mnóstwo osób. Zaczynając od pracy wolontariuszy: (wydawanie numerów było super sprawne i trwało przez trzy dni, na trasie było mnóstwo ludzi przy punktach z wodą, przez ratowników – na każdym kilometrze stał ktoś, kto mógł szybko zareagować. A dopełnieniem tego była meta na której znowu – mnóstwo ludzi dbało o to, aby nie trzeba było zbyt długo czekać, stać w kolejkach, czy aby nikt nie pozostawał bez nadzoru. Nawet do mnie (po biegu wyglądałem lekko jak trup) od razu podszedł człowiek z ochrony i chciał mnie prowadzić do sanitariusza (co było dość zabawne, bo fakt, byłem padnięty ale ja po prostu zwykle tak wyglądam:)).
+ Meta – ze trefami relaksu, masażami, z dużą ilością stołów dla jedzących, bez ścisku i tłoku.
+ Medal – nie jestem zwolennikiem motywów marynistycznych, ale ta kotwica jest świetna
Co mi się nie podobało?
Tylko dwie rzeczy.
– Na pierwszym punkcie z wodą, dla ludzi biegnących moim tempem faktycznie zabrakło wody. Nie wiem czy to dlatego, że było jej zbyt mało, czy ktoś nie wyrobił się z nalewaniem, czy może zabrakło kubków. Kto chciał popić, ten musiał czekać. Podobno ci szybsi nie mieli tego problemu, ale to nie promocja karpia w Lidlu – powinno starczyć dla wszystkich, bez czekania.
– Zwężka pod urzędem miasta. Albo (mam nadzieję) ktoś tego nie przemyślał, albo takie było założenie, że ruch w tym momencie zwolni. Takie rzeczy nie powinny się dziać na drugim kilometrze.
Te dwie rzeczy do poprawki i będzie z tego pierwszy bieg, któremu wystawie dziesięć na 10.
Jak na razie, 37 PKO Półmaraton Szczecin dostaje ode mnie
9,8 na 10 w skali fajności
To najlepsza ocena w historii bloga, więc drodzy Organizatorzy, weźcie ją sobie do serca i w 2017 chcę móc wystawić Wam równą dyszkę. Cytując klasykę tekstów na podryw: macie u mnie szansę, nie spierdolcie tego!
A na koniec – pewnie większość z Was już je wszystkie widziała, ale po biegu powstało więcej zdjęć niż jest graczy Pokemon Go na całym świecie (a są ich miliony). Część z nich zawdzięczam też P. która jak zawsze stała na posterunku z aparatem. Doceńcie je podwójnie, bo przez moją beztroskę i te ponad 1000 zdjęć, które napstrykała niechcący skasowaliśmy z karty inne bardzo ważne fotki – więc te, które Wam tu zaraz podrzucę mają naprawdę potężny ciężar gatunkowy. Miłego oglądania i dzięki, że dotrwaliście do tego momentu relacji. A za rok obiecuję trenować, więc może w końcu przetestuję nasz półmaraton z perspektywy kogoś, kto walczy o życiówkę? Nieee, to chyba nie dla mnie :)
jestesmyfajni- galeria numer 1 (dyszka i połówka) i numer 2 (tylko połówka)
dulnyfoto – migawka . Większość zdjęć od Jarka będzie dostępnych również w serwisie…
Fotomaraton – w momencie, gdy piszę tą relację fotek jeszcze nie ma, ale sprawdzajcie na TEJ STRONIE.
Oficjalna facebookowa galeria Szczecin Półmaratonu.
zdjęcia z fotobudki – jest ich mnóstwo.
Galeria zdjęć od Artura (kim jest Artur, nie pytajcie, nie wiem, ale robi fajne fotki:))
FotoMalgos i ich zdjęcia.
Film Kuriera Szczecińskiego i relacja z tejże gazety
Relacja film i zdjęcia z Głosu Szczecińskiego
i to samo od Radia Szczecin
(nie będę Wam zamylał, te relacji nie mają startu do mojej, ale wrzucam z kronikarskiego obowiązku)
I to już wszystko, DZIĘKI!
Hejka!
Świetna relacja.
Załapałam się nawet na zdjęciu. Czy mogę wykorzystać fotkę Padł na Ryj TEAM na moim Endomondo?
Dagmara – pewnie ! po to są zdjęcia aby je brać ! napisz do mnie na jacek.es@outlook.com albo na facebooku to wyślę Ci w lepszej rozdzielczości :)
Fajnie podoba się tak po chłopsku
Lord – bo ja swój! Raz pole oram a raz relację piszę, jo. Także tego
fajnie powspominać o Szczecińskim 37 pko półmaratonu po paru dniach, ale gorąco to było
Renia – taka przypadłość – jak trzeba aby było ciepło – to jest zimno. Jak człowiek wolałby chłód – to upał. Weź tu zrozum tą pogodę:)
Moje rodzinne miasto :) Aż żałuję, że za późno się dowiedziałam, to może na dyszkę bym pobiegła :D Ale w 30 stopniach… ojjj, masakra lekka, ja przy takiej temperaturze byłam na wyjeździe i 5h w słońcu dało mi się we znaki. Do dzisiaj, mimo regularnego nawadniania przed, w trakcie i po, jeszcze się nie otrząsnęłam ;)
@Ruda – zawsze zostaje start na dziesięć km, mniejsze obciążenie. Chociaż – kto mógł przewidzieć tą pogodę zapisując się miesiąc temu czy nawet wcześniej. Pomyśl sobie za to – tyle wypoconej wody – jak to doskonale oczyszcza :)
I takiej relacji potrzebowałem na początek dzisiejszego dnia :). Dzięki za relację i zdjęcia !!!
i takich komentarzy potrzebuję po siedzeniu pół nocy nad relacją :D dzięki !