Miałem pisać o czymś zupełnie innym, ale ponieważ komputer nigdy nie zapomina (no, chyba, że o tym aby odpisać na ważne służbowe maile, je ukrywa przede mną ta perfidna krzemowo – plastikowa świnia) to wyrzucił mi wczoraj jedno ważne powiadomienie.
I tak się od tej pory zastanawiam….
Co ja już od 4 lat tutaj robię?
Tak moi drodzy. jestesmyfajni.pl w nowej, lepszej formie właśnie stuknęły 4 lata istnienia. Sam nie wiem jak to się stało, bo gdy startowałem z tym projektem postanowiłem sobie, że jeśli w 2 lata nie stanę się dzięki niemu sławny albo bogaty to rzucam to wszystko w cholerę.
Jak zapewne wiecie, bogaty nie jestem, sławny również, więc dlaczego nadal to ciągnę? To chyba siła przyzwyczajenia i ta dziwna chęć aby co jakiś czas przelać trochę myśli na papier klawiaturę.
No i nieco podnieca mnie fakt, że 3/4 blogów, które zacząłem czytać 4 lata temu już nie istnieje a tymczasem ja ciągle nadaje w eter.
Jak to jest przez 4 lata być blogerem?
A jak to jest mieć jedno jądro wyżej niż drugie? Normalnie, tylko się do tego nie przyznajesz. Niektórzy wiedzą, ale udają, że nic się nie stało, bo w sumie to nie chcą aby było ci przykro. Tak samo jest z blogowaniem, niby wychodzę z tym do ludzi, ale oni niespecjalnie wracają z tym do mnie.
Nie wiem dlaczego, ale stwierdzenie w towarzystwie, że prowadzi się bloga nadal jest w wielu oczach tożsame z pokazywaniem tych dwóch nierówno zawieszonych jajek. No spoko gościu, ale kogo to właściwie obchodzi? Przecież blog to taka zabawa, zajmują się tym gimnazjaliści (haha, już niedługo, bo właśnie zlikwidowano gimnazja, konkurencja w blogowym świecie drastycznie spadnie), szafiarki i wędkarze (tych ostatnich wymyśliłem na poczekaniu). Łatwizna, prawda?
A jak to jest na prawdę?
Wbrew temu co myślicie, to jednak ciężki kawałek chleba. Potrzeba doń nie tylko masła (jak, chleb bez masła) ale i kilku innych rzeczy:
- czasu (no bo przecież teksty same się nie napiszą). Zazwyczaj jeden wpis zajmuje mi około 2 – 3 dni, zanim postanowię go opublikować. Jeśli jest to nieco bardziej rzeczowy tekst (np. o jakiejś diecie, recenzja butów) to często męczę się z nim nawet tydzień, zdobywając materiał, obrabiając zdjęcia itp. A, że na co dzień normalnie pracuję, to większość blogowej pracy dzieje się dopiero po 20, przez co zazwyczaj zawalam nocki. Tak więc jeśli czytacie jakiś tekst a w nim same literówki, to wybaczcie – byłem niewyspany.
- pieniędzy – blog nie wisi sobie w internecie za darmo. Nie wiem czy wiecie, ale domena kosztuje, miejsce na serwerze też. Pomijam już wszystkie te rzeczy, które tu recenzuję, bo i tak pewnie bym je kupował.
Całe szczęście, że zarabiam na nim kupę hajsuha, żartowałem, mam was! W sumie mógłbym to wszystko trzymać na jakiejś darmowej platformie, ale taki system już uskuteczniałem i nie byłem z niego zadowolony. - samozaparcia – to przede wszystkim. Ile to świetnych pomysłów sczezło na śmietniku historii bo ich autor miał akurat coś lepszego do roboty.
A korzyści? Zastanówmy się. Na pierwszy ogień idzie:
- kasa, pieniądze, szmal – Nie wiem czy zauważyliście, ale jakieś 5 miesięcy temu postanowiłem uruchomić na blogu reklamy. Podejrzewam, że większość czytelników nadal o tym nie wie, skutecznie je blokując (sam to robię na wielu innych stronach). Tym z Was, którzy je oglądają i być może czasami klikną w coś, co Was interesuje – serdeczne dzięki. A co do reszty – to jeśli chcecie, aby blog pod koniec roku zarobił na nich tyle, abym mógł zatankować raz samochód do pełna (albo opłacić serwer i domenę) to wyłączcie blokowanie reklam na tej stronie. będę Wam niezmiernie wdzięczny pławiąc się w pieniądzach. Tymczasem, dfla Tych z Was, którzy lubią wiedzieć takie rzeczy – blog przynosi mi jakieś 20 złotych miesięcznie. Tak, blogowanie uczyniło mnie bogatym.
- sława – jako introwertyk do setnej potęgi sławę cenię sobie tak bardzo jak żylaki odbytu. To znaczy cieszę się, że nie mam ani tego ani tego. Uff. Ale jest mi czasami bardzo miło, gdy na jakimś blogu ktoś zaczepia mnie, mówiąc, że lubi czytać bloga. Byle nie za często :) Nie zapominam też o nowych znajomościach – to korzyść nie do przecenienia, chociaż trochę mniej Was ostatnio, nowi znajomi, gdzie się podzialiście?
- I ostanie, ale chyba najważniejsze – poczucie, że robię coś więcej. Wiem, jeszcze kilka linijek tekstu wyżej na to narzekałem, ale jeśli się nad tym zastanowię, to jednak miło jest czasami zrobić coś nadprogramowo.
Dlaczego (i jak często) odwiedzacie bloga?
To kolejne pytanie, które często sobie zadaję. Na szczęście można to łatwo sprawdzić – wszystko dzięki blogowym statystykom.
- W 2016 blog odwiedziło ponad 109 tysięcy osób, z czego około 14 tysięcy postanowiło tu powrócić. Daje to średnio około 300 osób dziennie. Bardzo mnie to cieszy, bo na samym początku zastanawiałem się czy ktoś w ogóle będzie to czytał. Z drugiej strony na taki onet zagląda dziennie kilka milionów osób a nie oszukujmy się – tutaj znajdziecie o wiele lepsze treści niż na onecie.
- Większość osób trafia na bloga z wyszukiwarki, w poszukiwaniu odpowiedzi na kilka kluczowych pytań. Dzięki temu najpopularniejszym w zeszłym roku tekstem stało się podsumowanie dwóch miesięcy bez cukru. Popularny jest też tekst na temat diety Atkinsa (od samego początku w czołówce) oraz co ciekawe moje wynurzenia na temat tabletek z ananasem. To ostatnie daje do myślenia, że wiele osób ciągle poszukuje cudu, zamiast wziąć się do roboty.
- Drugą najpopularniejszą kategorią tekstów są naturalnie relacje z biegów – cieszy mnie, że po tylu latach nadal macie ochotę to czytać. Ja nadal mam ochotę o tym pisać, więc mam nadzieję, że jakoś się w tym temacie dogadamy.
- Z drugiej natomiast strony, najdziwniejsze hasła wpisane w wyszukiwarce, które sprowadzały ludzi na bloga to m.in. (wybrałem 10 najdziwniejszych, które się akurat napatoczyły) UWAGA, PISOWNIA ORYGINALNA
– kaka czyli gówno – hmm, myślę i nic nie wymyślę, jak to mogło sprawić, że komuś w google wyświetliło się jestesmyfajni.
– narkotyk wygladajacy jak kamienie – że co?
– dieta bezwegla – to na pewno nie na Śląsku
– smak pułkownika sanders – nie mam pojęcia, ale biorąc pod uwagę, że wygląda dość staro, to możecie się zawieść
– czemu mam drobne kosci – ciężko powiedzieć, ale może pułkownik Sanders podpowie?
– dzwiki kurwa – hmm. Nie wiem jak skomentować to inaczej jak hmm.
– wiersz o bieganiu. Nareszcie! ktoś zauważył kącik poezji tandetnej!
– tłusta świnia – dzień dobry!
– osb miejsce oryginalne – aż to wrzuciłem w google. Blog pojawia się na piątej stronie. Gratulacje dla wytrwałych poszukiwaczy!
– dlaczego dobrzy ludzie maja gorzej – też tego nie wiem, ale jeśli kiedykolwiek uda mi się ustalić, to obiecuję się z Wami podzielić!
Podsumowując – najbardziej cieszę się, że wracacie. Serio, zawsze najbardziej zależało mi na stałych czytelnikach, takich, którzy raz na jakiś czas zajrzą tu aby sprawdzić co nowego. No dobra, na początku najbardziej zależało mi na kasie, ale muszę mierzyć siły na zamiary.
A na koniec coś, z czym nigdy się chyba do końca nie polubię, czyli…
Social media – facebook i te inne dziwne cosie
Bez tego ciężko dziś istnieć. Niestety, przyznam Wam szczerze – nie potrafię, nie lubię albo inaczej – nie mam specjalnie ochoty odnajdować się w social mediach. Z racji podeszłego wieku (30 ileś lat to nie w kij dmuchał) nadal żyję złudzeniami, że w Internecie najważniejsza jest treść a nie tylko ładne zdjęcie z jednozdaniowym komentarzem. Tutaj od początku ponoszę porażkę i muszę szczerze przyznać, że facebooka traktuję przede wszystkim jako sposób na dotarcie do Was z nowymi wpisami, nic więcej.
Ostatnio polubiłem się trochę bardziej z Instagramem
[wdi_feed id=”1″]
(skoro pstrykam dużo zdjęć, to mogę je przecież publikować) ale tutaj też nie mam szans z pstrykniętymi z góry zdjęciami dziewczyn w pełnym makijażu z podpisem „pobiegane, endorfinki buzują” czy innymi takimi. Dlatego w przeciwieństwie do bloga nie przywiązuję do tych kanałów komunikacji większej uwagi – są bo są i dobrze, że chce się je Wam obserwować, ale jeśli macie ochotę sprawdzić miejsce, w którym faktycznie się staram to zaglądajcie na bloga i tyle.
Na koniec myślę sobie jeszcze – skoro już wiem, co ja robię tu od czterech lat (co ty tutaj robisz, uuuu) to jeszcze czas zastanowić się, co TY tutaj robicie. Mam nadzieję, że zaglądacie tu i czytacie te teksty odnajdując w tym przyjemność, odpowiedzi na swoje pytania, rozrywkę, albo przynajmniej dla beki. Róbcie to dalej, bo nic bardziej nie zachęca mnie pod koniec dnia do pisania jak fakt, że bloga po raz kolejny odwiedziło więcej osób, ktoś skomentował jakiś tekst albo polubił coś na facebooku lub Instagramie. Wiem, często piszę, że te wszystkie rzeczy są dla mnie nieważne – ale tak na prawdę to chociaż nie przynoszą żadnych materialnych korzyści to miło patrzeć, że komuś się ta moja pisanina przydaję.
Sto lat (dla bloga) i mam nadzieję, że za 12 miesięcy będę mógł znowu podsumować kolejny rok.
Świetny blog. Lubię tu co jakiś czas zajrzeć. Poczucie humoru i dystans do swojej osoby autora powoduje że jest to mój ulubiony blog sportowo-rozrywkowy.
Tak trzymaj.
Kolejnych owocnych lat blogowania życzę.
P.S. (nie mylić z PiS) skąd Ty bierzesz te obrazki i animacje? Są świetne.
@KD – DZIĘKI, dzięki i jeszcze raz dzięki :) będę się starał aby tak pozostało. A zdjęcia po cęści są mojego autorstwa a po części wygrzebane gdzieś w czeluściach Internetu… Uwierz mi, niejedno tam widziałem ;)