Zastanawialiście się kiedyś, skąd się bierze trasa imprezy biegowej? Nie chodzi mi o 5 kilometrów po parku, bynajmniej. Mówię o porządnym, wielkomiejskim biegu, takim z blokowaniem ulic, korkami i późniejszymi postami na facebooku wrzucanymi przez niezadowolonych mieszkańców jak to BIEGACZE MIASTO BLOKUJO!!!
Odpowiedź wcale nie jest taka oczywista, jak może się wydawać..
Długo chodziłem nad tym tekstem, ale zawsze coś mnie blokowało. Z jednej strony praca (jako pracownik firmy, która oferowała takie organizacje tras trochę pękałem, aby opisać to wszystko od kuchni) z drugiej strony…. też praca a raczej służbowe znajomości i historie, które usłyszałem od swoich Klientów i którym nie chciałem wchodzić w drogę. Teraz szczęśliwie zmieniłem branżę, zdążyłem nieco ochłonąć i nabrać dystansu więc czas przysiąść nad tematem, bo zapewniam Was – jest ciekawy.
Na potrzeby tekstu przyjmuję jedno założenie – że pomysł o organizacji imprezy biegowej jest zatwierdzony i ma „błogosławieństwo” odpowiednich osób i urzędów. Nie będę Wam tu pisał, ile trzeba się za tym nachodzić – bo akurat na tym temacie się nie znam. Na razie :)
Odpowiedzmy sobie najpierw na pytanie:
Jak się ustala, planuje i organizuję trasę imprezy biegowej
Nie będę się tu skupiał na jakichś biegach po lesie czy parku, bo tam po prostu trzeba wymierzyć odpowiednio odległość, dogadać się z zarządcą (lub nie) i do dzieła (A JEDNAK NIE – zanim skończyłem pisać ten tekst pojawił się wpis na biegologia.pl, który całkiem dobrze objaśnia, że wcale nie jest tak różowo, przeczytajcie)
Zupełnie inne zasady dotyczą biegów ulicznych, takich, których organizacja wymagać będzie zamknięcia ulic, zablokowania miasta i skomplikowanej (mniej lub bardziej) tymczasowej organizacji ruchu. Tutaj trzeba mieć projekt.
Projekt to w ogóle dziwna rzecz. Pełen sprzeczności, spędza sen z oczu wszystkim – od tworzącego go projektanta (specjalistyczna firma), przez nadzorcę (służby – policja, straż pożarna, miasto) do zamawiającego (czyli organizatora biegu). Prace nad nim trwają zazwyczaj bardzo długo, jest tysiąc razy zmieniany, często uwzględnia mnóstwo drogiego sprzętu (myśleliście, że znaki drogowe są tanie? Otóż nie są) a na koniec wykonawca i tak robi wszystko po swojemu i liczy, że nikt się nie zorientuje.
Najpierw należy ustalić długość i przybliżoną trasę biegu. Z takimi danymi w zębach trzeba odbyć ścieżkę zdrowia po wszystkich, którzy mogą mieć coś w tym temacie do powiedzenia – miasto, policja, lokalny zarząd dróg, proboszcz, panowie spod budki z piwem, wróżbita Janusz i nastawić się na mnóstwo pomysłów zmian, negacji i ogólnie nerwów. Wiadomo – wszyscy ci ludzie na stanowiskach decyzyjnych muszą w jakiś sposób uzasadnić swoją obecność a jak zrobić by to lepiej jeśli nie rzucając kłody pod nogi organizatorowi?
Zresztą, chodzą słuchy, że ten film nagrano podczas ustalania trasy jednego z większych polskich maratonów:
Nie przeczę, że zdarzają się też rozmowy na ważne i potrzebne tematy (statystyka mówi, że nawet w urzędach miejskich czasami MUSI pojawić się ktoś kompetentny, kto przypadkiem nie załapał jeszcze, że to nie jest miejsce dla niego) ale z tego, co opowiadało mi wiele osób, to en etap to po prostu spotkania, zebrania, obrady i jeszcze raz to samo. Aż do porzygu.
Po pewnym czasie, gdy już urzędnicy zdążą nieco znudzić się sprawą a termin startu zaczyna się zbliżać wielkimi krokami, wówczas prace nad projektem nabierają tempa i ktoś tam w końcu go zatwierdza. To znaczy – zatwierdził by go, gdyby nie fakt, że w międzyczasie rozkopano jedną z głównych ulic, bo strzeliła rura/rozpoczął się planowany remont/wylądowało UFO i trzeba coś zmienić. Wszyscy pracują dwa razy ciężej, spotkania odbywają się dwa razy częściej i trwają trzy razy dłużej, czyli ogólnie nadal śmiech na sali, gdyby przyrównać to do działania normalnej (czytaj nie – państwowej firmy).
Najgorzej w tym wszystkim ma organizator, bo jeśli nie jest przedstawicielem jakiejś miejskiej spółki (np. Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, które w większych miastach często maczają palce w organizacji różnych sportowych imprez) to traci ten czas ze świadomością, że mu za to nie płacą i że jako jedyny w tym gronie mógłby robić coś bardziej pożytecznego, np. przeglądać facebooka siedząc na kiblu.
Jeśli macie ochotę na więcej szczegółów dotyczących ustalania trasy i prawnego aspektu tego przedsięwzięcia to sporo smaczków znajdziecie na blogu Run-Passion. Dużo tam tego, ale widać, że to wiedza prosto od praktyka.
Nie znęcając się dalej uznajmy, że plan został w końcu zatwierdzony. Czas znaleźć firmę, która choć odwali większość roboty, to najpewniej w ogóle nie zaistnieje w świadomości uczestników biegu.
Wykonawca tymczasowej organizacji ruchu
Jeśli bieg odbywa się w mieście a nie w lesie, to raczej nie ma szans, aby zabezpieczeniem jego trasy zajęli się sami organizatorzy.
Po pierwsze dlatego, że to cholernie dużo roboty, po drugie – wymaga to najczęściej ustawienia tylu znaków, zapór i innych zabezpieczeń, że nie ma szans, aby nie – drogowa firma była w stanie to ogarnąć. Pozostaje też przeszkoda numer trzy – trzeba się na tym znać. Przynajmniej w teorii.
Dlatego też, organizator, gdy już trzyma w ręce zatwierdzony plan, rozpoczyna poszukiwania wykonawcy, który wdroży tymczasową organizację ruchu na trasie biegu i dookoła niej. Często takie poszukiwania zaczynają się już wcześniej, gdy projekt jest jeszcze w fazie dogadywania, ale ma już jakiś przybliżony kształt – ponieważ ostateczny plan lubi się zmieniać w ostatniej chwili a dla wykonawcy i tak najważniejsze jest, aby wiedzieć mniej więcej, ile sprzętu i ludzi musi zaangażować, szczegóły zawsze można dograć na ostatnią chwilę.
– (Organizator) Macie już tą wycenę trasy?
– (Wykonawca) A macie już trasę?
– (Organizator) A czy serio trasa jest teraz aż tak ważna?*
Poszukiwania można prowadzić na dwa sposoby – albo poprzez publiczny przetarg, ewentualnie zbieranie ofert (najczęściej robią tak spółki miejskie, które są do tego zobligowane) albo po prostu szukając wśród znajomych firm czy podpytując innych organizatorów.
Wykonawcy to zazwyczaj firmy zajmujące się oznakowaniem robót drogowych. Choć mogło by się Wam wydawać, że to nisza, to firm takich jest w Polsce całkiem sporo (bo i sporo u nas remontów na drogach).
Dla takich firm bieg jest z jednej strony łakomym kąskiem – szybka kasa, nie trzeba angażować oznakowania na długi czas) a z drugiej strony wyzwaniem – duża, wymagająca organizacja, którą trzeba szybko rozstawić a jeszcze szybciej zwinąć. Bo przecież żadne miasto nie zgodzi się, aby drogi były poblokowane znakami jeszcze kilka dni po biegu, prawda?
Dlatego też nie wszyscy rzucają się na takie zadania, często nawet duże firmy nie podchodzą do tematu i organizatorowi wcale nie jest łatwo znaleźć wykonawcę. W związku z tym, czasem może się wydarzyć, że musi on srogo przepłacić za wykonanie tymczasowej organizacji a czasem, kusząc się na najniższą ofertę konkurujących ze sobą firm (a uwierzcie mi, w branży zabezpieczeń drogowych konkurencja jest szalona) naraża się na kłopoty związane z tym, że najniższa cena nigdy nie równa się najwyższej jakości.
Zdarzały się też w Polsce takie sytuacje, że wykonawca, chcąc wejść na rynek zabezpieczeń biegów w danym mieście oferował niższą cenę, niż firmy z lokalnego rynku, a potem korzystał z kilku mniejszych lokalnych firm, które same nigdy nie wzięły by takiej roboty, a jako podwykonawcy u większego – i owszem. Jest to jednak ryzykowna gra, o czym przekonała się jedna firma, którą podwykonawcy wystawili do wiatru i ostatecznie skończyło się to odwołaniem biegu i karą 500 000 złotych (tak, pół grubej bańki).
W końcu organizator i wykonawca jakoś się dogadują. Podpisują umowę. Organizator oddycha z ulgą, bo jeden problem ma na jakiś czas z głowy. Zresztą, ma dość problemów, żeby osiwieć, wyłysieć, zapuścić włosy i powtórzyć to wszystko od początku. Natomiast wykonawca…
Znaki, zapory, słupki i te wszystkie inne drobiazgi
Ile materiałów jest potrzebne, aby porządnie zabezpieczyć miasto podczas biegu?
Wszystko zależy od miasta i od biegu :) w mniejszych miejscowościach wystarczy kilkadziesiąt znaków drogowych, trochę biało – czerwonych zapór i taśma tego samego koloru i sprawa załatwiona.
W dużych miastach, gdzie trasa przebiega ulicami pełnymi skrzyżowań, wpadających z boku uliczek i placów z wieloma wlotami sprawa jest dużo trudniejsza. Każde skrzyżowanie wymaga ustawienia co najmniej jednej zapory, znaku dla kierowców, do tego wszystkiego biało czerwona taśma, podstawy, aby się to wszystko nie przewracało, jakieś słupki do znaków…
Nie podejmę się wyceniania kosztu całego potrzebnego oznakowania – tak jak pisałem wyżej – potrzeba do tego projektu i porządnej kalkulacji a wszystko zależne jest od trasy i miejsca biegu, ale aby choć trochę przybliżyć Wam koszty spróbuję nakreślić nieco skalę.
Wyobraźmy sobie, że potrzebne jest nam około:
– sto znaków drogowych – trójkąty, koła, tabliczki – średnio liczmy około 70 zł za sztukę (dla księgowych – VAT już dodałem). Prosta kalkulacja – 7000 złotych.
– Znaki nie wiszą w powietrzu – do każdego dodamy słupek, lekko licząc 100 zł za sztukę. Dodatkowe dziesięć tysięcy jak krew w piach.
– Nie dość, że znaki nie wiszą same w powietrzu, to trzeba je jeszcze w czymś ustawić. Na każdy słupek potrzeba 2 – 3 podstawy, po 28 kilo każda. Liczmy, że damy po 3 sztuki, to razem 300 podstaw, czyli kolejne 11 tysięcy.
– 50 zapór, w komplecie ze stojakami – kolejne 12 tysięcy.
(dla znawców tematu – ceny są mocno przybliżone, ale prawdziwe!)
Do tego pewnie około 200 ograniczników skrajni drogi (to takie biało czerwone słupki rozdzielające pasy ruchu) i hop, wpada do puli kolejne 20 tysięcy.
To daje nam około 50 tysięcy złotych, a lista wcale nie jest zamknięta. Dochodzi jeszcze mnóstwo drobiazgów, które kumulują się w kolejne koszty – różnego rodzaju taśmy do unieważniania znaków, wygrodzeniowe, konieczność wyklejenia tablic informacyjnych… A to tylko same materiały. Do tego ludzie, samochody (nie ustawicie znaków na 42 kilometrach sami, ewentualnie ze szwagrem i jego passatem w TDI) – potrzeba kilkunastu osób, co najmniej kilku dużych samochodów i cała masa rzeczy o których na pewno zapomniałem.
A na sam koniec powiem Wam, że na zabezpieczenie maratonu w większym mieście trzeba co najmniej 3-4 razy tyle sprzętu.
Nie chcę nawet prorokować ile wszystkiego potrzebne jest w Warszawie, Wrocławiu czy Poznaniu, bo jak przypomnę sobie o jakie ilości towaru pytali organizatorzy tras w tych miastach to nadal czuję lekki stres (nigdy tyle nie było)
Dość powiedzieć, że same podstawy pod znaki (wbrew pozorom jest to towar mocno deficytowy, szczególnie w lecie, gdy budowy dróg idą pełną parą) wykonawca zamawia często u kilku producentów, aby tylko uzbierać odpowiednią ich ilość (a przecież takie firmy zajmują się tym „zawodowo” i zazwyczaj mają już coś nieco na stanie).
– Firma – dzień dobry, chciałbym zamówić 1000 podstaw drogowych, czy macie coś dostępne?
– Producent – proszę wysłać zapytanie, ale tak z ciekawości to na kiedy?
– Firma – muszę to mieć wszystko za dwa tygodnie
– Producent – HAHAHAHAHAHA (HA)*
Myślę, że nie ma co rozwodzić się więcej nad sprzętem – gdybym miał opisać wszystko szczegółowo, to z pewnością bym Was zanudził, a nie o to tutaj chodzi. Dość, abyście uwierzyli mi, że tanio nie jest.
Załóżmy więc, że jakimś cudem nadchodzi czas, w którym zostają dwa – trzy dni do startu. Organizator biegu jest już dawno łysy, siwy (jednocześnie!), ma wrzody i przebył już kilka zawałów, ale przynajmniej wie, że z trasą jakoś to będzie, bo wszystkim zajmuje się wyznaczona firma.
W wyznaczonej firmie właściciel też jest już nieźle ugotowany, bo zapewne czeka jeszcze na ostatnie dostawy towaru, który miał być w środę, ale najpewniej przyjedzie w przyszły poniedziałek (pal sześć, że bieg startuje w niedzielę i poniedziałkową dostawę będzie można co najwyżej sprzedać aby pokryć kary za niewykonanie prac).
Zlitujmy się nad niem jednak i niech ten towar magicznie znajdzie się w magazynie firmy. Pracownicy są już gotowi, auta zatankowane, załadowane towarem (nie ma co opowiadać, ile czasu zajmuje załadunek i naszykowanie wszystkiego – np. przykręcenie znaków do słupków – DŁUGO) i wszyscy czekają na hasło do startu.
Dwie noce / noc przed biegiem
Chyba nie myśleliście, że trasę maratonu można obstawić znakami godzinkę przed startem, co? Godzinę przed startem robi się zupełnie inne rzeczy, ale o tym później.
Dużą organizację zaczyna się dwie – trzy doby przed biegiem, zazwyczaj w nocy, gdy ruch jest mniejszy i ekipa pracująca na drodze nie blokuje od razu całego miasta.
Na początku rozwozi się znaki, słupki i podstawy do nich i ustawia w odpowiednich miejscach – albo zasłonięte albo po prostu ustawione bokiem do drogi. Brzmi jak bułka z masłem, a jest wręcz odwrotnie.
Po pierwsze – wszystko należy ustawiać zgodnie z projektem. Na ulicy. Najczęściej po obydwu stronach jezdni. Podczas gdy dookoła jeżdżą samochody. Próbowaliście kiedyś przejść z jednej strony ruchliwej ulicy na drugą, podczas gdy dookoła jeżdżą samochody? To wyobraźcie sobie, że musicie zrobić to samo, ale niosąc w rękach 4 metrowy słupek ważący jakieś dziesięć kilogramów, albo 2 podstawy po 30 kilo każda. Udało się? To teraz całą czynność powtórzyć – jeszcze jakieś 100, 200 lub 500 razy, w zależności od ilości oznakowania. A noc, chociaż jest wtedy mniejszy ruch skłania też kierowców do szybszej jazdy.
Ręce odpadają, nogi wysiadają a głowa razem z nimi, szczególnie po tym, gdy drugi raz z rzędu uniknęło się potrącenia przez jadący samochód, którego kierowca ani myślał zwolnić choć z daleka ostrzegał go błysk żółtych kogutów. a to wszystko w ciągu pierwszej godziny!
Znaków naturalnie nie ustawia się byle gdzie – wszystko jest dokładnie wyrysowane na planie – i chociaż oznakowanie to nie kuchnia molekularna i nie wszystko musi być ustawione co do centymetra, to jednak trzeba się trzymać projektu, zachowując pewną (metr, dwa – wszystko zależy od miejsca) dokładność.
(4 w nocy, dzień przed biegiem)
– Nie ogarniam tego anulowania znaków, przecież to stoi po drugiej stronie ulicy
– Ej, trzymasz plan do góry nogami
– Kurwa, faktycznie (po chwili) ej, to znaczy że jak obstawialiśmy poprzednie skrzyżowanie to też trzymałem do góry nogami?*
Do tego, na każdą ekipę pracującą przy obstawieniu trasy potrzebna jest przynajmniej jedna osoba, która będzie tego ustawienia pilnowała i sprawdzała zmęczonych pracowników czy na pewno robią dobrze.
Tutaj mały wtręt dla wszystkich, którym wydaje się, że na „robola” do pracy na drodze można wziąć pierwszego lepszego człowieka, a najlepiej jeszcze aby był to Ukrainiec (bo taniej). W firmach drogowych pracownik fizyczny ” z głową” którego nie trzeba pilnować na każdym kroku to skarb. Niestety, skraby mają to do siebie, że nie każdy może je znaleźć i nie są tanie :)
A jeśli pracownicy nie ustawiają znaków prawidłowo a nikt tego nie pilnuje? Cóż, wtedy chwilę przed biegiem zaczyna robić się duuuży problem.
Po nocy na drodze (brak deszczu to jakieś +10 do szczęścia) wszyscy zjeżdżają do domów, aby kimnąć się (w dzień) przed kolejną rundą ustawiania.
Kimnąć w teorii, bo zazwyczaj chwilę później zaczynają się telefony.
A to coś się przewróciło i leży na jezdni, a to jacyś dowcipnisie przestawili zaporę i ulica jest zablokowana chociaż wcale nie powinna. Podczas jednego z maratonów w mieście wojewódzkim miasto zgodziło się na zamknięcie jednego pasa jezdni już na dzień przed biegiem (w przeciwnym razie ciężko było by wyrobić się w czasie z ustawieniem słupków wygradzających ten pas). W nocy pas został zamknięty. Następnego dnia rano rozpoczęła się na tej drodze istna apokalipsa.
Kierowcy, nieprzyzwyczajeni do takiej sytuacji jeździli po zamkniętym pasie, potrącali odgradzające słupki niszcząc sobie przy tym auta i powodując mnóstwo niebezpiecznych sytuacji. Na miejscu szybko pojawiła się policja, która wykonała szybki telefon do zarządcy drogi, ten zadzwonił do organizatora biegu a ten do firmy zabezpieczającej trasę.
I ze snu nici :)
Naturalnie – im bliżej godziny startu tym sytuacja robi się coraz bardziej nerwowa a telefony coraz bardziej się urywają.
Na kolejną nockę ktoś nie przychodzi do pracy. Ktoś się pochorował. Jakiś kierowca zapomniał, że nie może prowadzić, bo wg. tachografu powinien kręcić pauzę. Brakuje znaków na ważne skrzyżowanie (skąd wziąć znaki o 2 w nocy – zapewniam – da się, ale trzeba obudzić kilka osób). Psuje się samochód. Policja wzywa kierownika robót na jakiś odcinek i magluje go przez godzinę sprawdzając z planem, czy wszystko dobrze stoi (myślicie, że Policjanci potrafią czytać projekty? Wolne żarty). Ktoś rozwalił sobie auto najeżdżając na znak. Aniołowie apokalipsy schodzą na zie… a nie, to się jeszcze nigdy nie przytrafiło, ale wszelkie pozostałe problemy a jakże.
– Co tam się właśnie stało?
– Ano ktoś przyjebał w naszą przyczepę
– W tą o wymiarach 2 x 4 metry, z tą zajebistą strzałą świetlną? I dwoma lampami widocznymi z kilometra? 50 metrów od skrzyżowania ze światłami?
– Właśnie w tą. To wracamy na bazę, czy robimy dalej?*
Żeby nie przedłużać – przed biegiem zabawy jest kupa. Ze znaczną przewagą kupy. Ale w końcu się udaje i wszyscy są szczęśliwi. a potem przypominają sobie, że trzeba było jeszcze przekreślić specjalną taśmą unieważniającą znaki, które na czas biegu tracą ważność. I ktoś wsiada w auto z głośnym okrzykiem wyrażającym najpopularniejsze polskie słowo na K na ustach. Znowu ze snu nici.
Dzień biegu
Na kilka godzin czy minut przed biegiem nadal trwa na trasie nerwowe przygotowanie. W newralgicznych punktach blokowane są ulice (wcześniej pozostają otwarte, aby nie blokować ruchu aut) a na całej trasie robi się jeszcze poprawki. A tak w ogóle to dwie osoby, które pracowały jeszcze kilka godzin temu zaspały a jedna stwierdziła, że nie warto i w ogóle nie przyszła.
Zazwyczaj wtedy też zaczyna się wzmagać ruch samochodowy – po nocy wszyscy wyjeżdżają na ulice, by (zwykle biegi odbywają się w wolne dni) odpocząć w centrach handlowych, odstresowując się po ciężkim tygodniu przy sztucznym świetle i klimatyzacji w biurze przy marketowym sztucznym świetle, zapachu powietrza z klimatyzacji i w zależności od pory roku dźwiękach „Last Christmas” lub „Podaruj mi trochę słońca” czy jakie tam inne są te letnie przeboje.
Zaczynają tworzyć się korki, ktoś tam przestawi jakąś barierkę, gdzieś auto przerwie biało – czerwoną taśmę i samochody wjadą na trasę biegu.. Ogólnie jest wesoło.
Firma, która rozstawiała tymczasową organizację ruchu ma już zazwyczaj (prawie) wolne (na chwilę) – za porządek na trasie odpowiada już Policja i przedstawiciele organizatora biegu (najczęściej wolontariusze lub firmy wynajęte do ochrony). Z tymi gagatkami też bywa różnie, bo wolontariusze najczęściej mają to do siebie, że są ludźmi z przypadku i choć mają wiele dobrych chęci to brakuje im doświadczenia a firmy ochroniarskie, jadąc po kosztach zatrudniają głównie emerytów, niepełnosprawnych lub innych ludzi, za których nie trzeba płacić pełnego ZUSu. W skrócie takich, którzy też nie do końca ogarniają.
Taka przygoda przytrafiła się organizatorom maratonu w jednym z miast wielkopolski – pomimo faktu, że trasa była prawidłowo obstawiona przez firmę od tymczasowej organizacji ruchu, to firma ochroniarska, której pracownicy mieli pilnować punktów na trasie dała ciała. Ukraińscy pracownicy, mówiąc oględnie „nie panimajali” o co chodzi i policja zdecydowała się nie wpuścić biegaczy na tak zabezpieczoną trasę. Spowodowało to opóźnienie startu i ogólne niezadowolenie, które naturalnie skupiło się na organizatorach – a oni byli winni tylko tego, że (najprawdopodobniej) wybrali do tego zadania najtańszą firmę, która nie dała rady udźwignąć odpowiedzialności.
Mogło by się wydawać, że gdy biegacze stoją na starcie, to nic specjalnego nie może się już wydarzyć. Nic z tych rzeczy – czasami gdy pierwszy zawodnik zdąży się już wybić na prowadzenie to kilka kilometrów dalej jeszcze poprawia się wywrócone słupki czy przesunięte zapory.
Pamiętam przykład, gdy w jednym z miast trasę biegu puszczono przez most, po którym na wydzielonych pasach jeździły też samochody, tramwaje i autobusy. Dopiero w dniu startu okazało się, że most jest na tyle wąski, że każdy większy pojazd przewracał ograniczniki rozdzielające pasy prosto pod nogi biegaczy. Nikt nie popełnił błędu – na planie się mieściło – nie przemyślane było tylko to, że w normalnym życiu kierowcy nie jadą jak po sznurku. Na dodatek, ponieważ działo się to na prostym odcinku drogi a nikt nie wpadł na pomysł, że może się tak dziać – w pobliżu nie było ani jednego wolontariusza, który mógłby pomóc. Skończyło się na tym, że dwie osoby od tymczasowej organizacji stały cały czas na miejscu – pomiędzy biegaczami a samochodami i własnym ciałem chroniły te słupki, aby nikt ich nie najeżdżał i aby nie powstał chaos. W takiej sytuacji na prawdę trzeba mieć oczy dookoła głowy.
Po biegu
Na każdym większym biegu za ostatnim zawodnikiem podąża zazwyczaj policja i karetka. A za nimi? Brygada, która zwija oznakowanie. Nie ma szans, aby zostawić je na drodze – wszyscy kierowcy i tak są już przecież dostatecznie wkurzeni tym, że nie mogli dojechać na niedzielny shopping.
Tutaj małe przemyślenie. Ostatni biegacz na mecie to zazwyczaj osoba, której wszyscy kibicują i witają na kolejnych punktach z honorami. Prawie wszyscy, bo ludzie odpowiadający za oznakowanie takiego człowieka przeklinają. Dlaczego? Bo gdyby nie on, to już dawno ściągali by znaki dwa kilometry dalej. A tak „wloką się” za pozytywnym wariatem,który na przykład biegnie boso.
Skoro już ustaliliśmy, że nie ma opcji aby zostawić je na drodze – to oznakowanie jest na biegu zwijane i ładowane na samochody, lub (jeśli jest go bardzo dużo) odstawiane na pobocze, tak, aby można było zwinąć je w nocy, gdy ruch będzie mniejszy.
Naturalnie, kierowcy wypuszczeni z objęć policjantów nie ułatwiają zadania – wręcz przeciwnie – wystrzeliwują z korków wprost na pracujących na drodze zmęczonych ludzi.
Robi się nerwowo i niebezpiecznie, szczególnie mając na uwadze, że ludzie na drodze nie śpią już jakiś trzeci czwarty dzień. Ale hej, to już niedługo koniec
– (pracownik 1) Ej, tam jeszcze leży jedna podstawa
– Pracownik 2) idę po nią, stań tu z boku…
ŁUP / BUM / TRACH ? albo po prostu napiszę, że nagle coś straszliwie pierdolnęło
– (Kierowca, wyskakuje z auta) PANIE KURWA, pół podwozia mam rozwalone!!!*
Po wszystkim pozostaje pozwozić sprzęt na bazę, rozliczyć się ze wszystkimi, od których pożyczało się materiały (pożyczki w branży drogowej zdarzają częściej niż te w Providencie) i zinwentaryzować swój stan magazynowy… Który zapewne nigdy nie będzie się zgadzał, bo przecież na drodze zawsze coś ginie. No, ale przynajmniej magazynier ma na co zwalać braki na inwentaryzacji przez najbliższe pół roku.
Bieg to już historia – uwierzcie mi – fizycznie i psychicznie o wiele łatwiej jest pobiec półmaraton (piszę z własnego doświadczenia – maratonu nigdy nie ukończyłem, więc nie mam skali) niż organizować trasę na imprezie biegowej.
Dlatego, jeśli zobaczycie kiedyś na trasie szarawych ze zmęczenia ludzi w jaskrawych kamizelkach, którzy stoją przy samochodzie z paką i smętnie obserwują biegaczy – to nie miejcie im za złe, że się tak na was gapią – oni pewnie śpią, tylko oczy mają otwarte, tak dla niepoznaki. No i uśmiechnijcie się do nich czasami. Niech mają z życia coś więcej niż nadzieję, że niedługo się wyśpią.
*Wszystkie przytoczone w tekście dialogi są prawdziwe, lub prawie prawdziwe, bo przytoczone z mojej pamięci usłyszane, zasłyszane, przeczytane. Mogłem odrobinę pozmyślać, ale to tylko dla lepszego efektu :)
0 komentarzy