Ok, powiedzmy sobie szczerze – rok 2017 to nie był najlepszy czas dla tego bloga. Nie był też zbyt dobry dla mojego biegania. I kondycji. I wagi. Ogólnie, był średni jeśli chodzi o sportowo – blogowe sprawy. NO JUŻ DOBRA, jeśli chodzi o te sprawy, to był do dupy.
Co nie przeszkodziło mu dać radę w innych aspektach ale o tym kiedy indziej :)
Już od pewnego czasu czułem się z tym wszystkim nieco niekomfortowo, a jaki jest najlepszy czas aby zacząć wszystko od nowa? Tak, to wejście do programu ochrony świadków, ucieczka do innego kraju i zmiana tożsamości. Jeśli jednak tak jak ja także nie jesteście księgowym mafii ani nie możecie zeznawać w procesie przeciwko jakiejś złej i znienawidzonej korporacji – pozostaje porwać się na najlepszą okazję jaka pozostaje – a mianowicie – NOWY ROK.
Dlatego zstąpiłem do mainstreamowego potoku i podążyłem ścieżką, którą co roku podążają miliony osób na całym świecie i postanowiłem od nowego roku SIĘ ZA SIEBIE WZIĄĆ (ile już razy pisałem to na tym blogu?)
Dlatego w grudniu rzutem na taśmę zapisałem się, a w pierwszy poniedziałek 2018, po ostro zakrapianej imprezie sylwestrowej* wyruszyliśmy całą drużyną na …
Szczeciński Bieg Noworoczny 2018
*Małe wyjaśnienie – impreza sylwestrowa była ostra, ale gdy dzień później zweryfikowaliśmy straty w alko, okazało się, że poszło pół litra wódki… na cztery osoby. A dwie nie piły w cale. Starzejemy się.
Ale do rzeczy.
Jak zawsze, pierwszego dnia nowego roku Maratończyk Team organizuje na Jasnych Błoniach noworoczny bieg. To znaczy – przynajmniej tak słyszałem, bo dawniej byłem tego dnia w zbyt kiepskim stanie aby w ogóle zwlec się z łóżka a co dopiero biegać gdzie indziej niż do toalety aby.. może wystarczy tych szczegółów.
Tymczasem od dwóch lat 1 stycznia jestem żywy i co ważniejsze – chce mi się zacząć rok z biegowym przytupem. I widać nie tylko ja mam taką chęć, bo na starcie razem ze mną pojawiło się około 400 osób.
Przed biegiem – blask styczniowego słońca
Dzięki typowo styczniowej pogodzie (typowej dla Włoch, czyli jakieś 11 stopni powyżej zera) humory dopisywały i wszyscy w miarę dobrze trzymali się na nogach. Chociaż gdy jeden facet zagadał do nas, to aura jaka otworzyła się po tym, jak otworzył usta sprawiła, że bałem się, czy będę na tyle trzeźwy, aby prowadzić auto. Serio, waliło wódą tak, że aż szczypało w oczy.
Jak co roku, organizacyjnie wszystko było doskonale rozplanowane. Nie wiem czy to wpływ słońca, czy może faktycznie tak się okazało, ale wydaje mi się, że w 2018 wszystkiego było więcej, bardziej na bogato. Więcej ludzi, więcej namiotów, więcej fotografów. Aż boje się pomyśleć, co spotkam na miejscu za rok. New York Marathon?
Pod punktem wydawania numerów startowych kłębił się tłum ludzi. Kolejka? Nie, oni wszyscy liczą, że załapią się na miejsca, które nie zostały wykupione, albo te kilka ostatnich wolnych numerów. To prawie jak na Lidlowej wyprzedaży karpia. Co ja piszę, nawet lepiej – przy karpiu można było jeszcze oberwać kilka ciosów od innych kolejkowiczów a tutaj proszę, pełna kulturka. Ostatecznie okazało się, że wszystkie numery trafiły do chętnych i nawet kilka osób musiało obejść się smakiem (znowu – jak z karpiem, chociaż karp jest z gruntu niesmaczny)
Je szczęśliwie zarejestrowałem się wcześniej i dzięki temu bez zawierania bliższych znajomości z ściśniętymi w kolejce ciałami innych oczekujących mogłem przygotowywać się do biegu, obserwując innych uczestników podskakujących na przedbiegowej rozgrzewce. Wygląda na to, że starego psa nie nauczy się nowych sztuczek a mnie nie nauczy się porządnej rozgrzewki. chociaż czekajcie, psa można jednak czegoś nauczyć.
Trasa biegu- klasyczna – czyli taka jak rok temu. I rok temu. I rok…
Najpierw luźne 50 metrów po płaskim a potem już MORDERCZE PODBIEGI, ŚMIERCIONOŚNE SPADKI I WYCIEŃCZAJĄCE PROSTE W NIEBEZPIECZNYM GÓRSKIM TERENIE. No dobra, może nie do końca tak było, ale biegowy świat wygląda nieco inaczej, gdy masz kondycję średnio wysmażonego steku z hipopotama, ok?
Po pierwszym podbiegu czułem się tak, jakbym co najmniej wbiegł właśnie na Mount Everest niosąc w rękach dwie walizki wypełnione wypełnionymi walizkami. Serio, jakby ktoś usiadł mi na piersi i się wiercił. Jeśli to nie jest znak, że najwyższy czas zacząć pracować nad kondycją to już już nie wiem co nim jest. Szczęśliwie zaraz po tym był zbieg i na dole powietrze nie było już takie rzadkie a ja złapałem drugi oddech (jeden z wielu). Aha, jeśli mam być szczery, to na drugim okrążeniu pod podbieg podszedłem i to był jeszcze gorszy pomysł.
Poza tym – dużo płaskiego, przyjemnego biegania po ścieżkach Jasnych Błoni, wśród parujących spacerowiczów. Serio, niektóre twarze spacerujących ludzi były jeszcze tak oderwane od rzeczywistości, że aż miło było popatrzeć, że ktoś tak się dobrze bawił w tą sylwestrową noc.
A ja tak się skupiłem na tych obserwacjach, że gdy tylko zacząłem drugie okrążenie to mało nie pomyliłem trasy, chociaż była dokładnie taka sama jak na pierwszym kółku. Po prostu się zagapiłem i chyba trochę upiłem oparami, które unosiły się przy jednej grupce kibiców. Na szczęście krzyki „NIE TĘDY” naprowadziły mnie z powrotem na właściwe tory, dzięki dla dziewczyn, które na mnie nakrzyczały :)
Co do drugiego kółka, to nie wiem czy wiecie, ale najnowsze badania amerykańskich naukowców wykazały, że zazwyczaj jest ono dokładnie takie samo jak to pierwsze, z tą tylko różnicą, że jest się bardziej zmęczonym. Myślę, że za to odkrycie należy się co najmniej nagroda Nobla, ponieważ moje obserwacje dokładnie to potwierdzają!
Chociaż czułem się bardziej zmęczony, to w sumie całkiem pozytywnie nastawiłem się do tego, aby przebiec jeszcze raz to samo, bo tak szczerze, to pierwsze okrążenie nie było specjalnie długie i tym mnie urzekło.
Na ostatnich kilkuset metrach porwałem się nawet na to aby trochę przyspieszyć i wyprzedzić biegacza przede mną, któremu dawałem lekko z 55 – 60 lat, więc szczerze – przyjąłem to jako punkt honoru. I udało się! A ja po raz 1010632101 przekonałem się, że mogę biegać szybciej, tylko się boję.
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie na mecie …
I oto jestem na mecie po prawie 32 minutach. Wolno? Pewnie że tak, ale gdy sprawdziłem wynik z zeszłego roku, okazało się, że poprawiłem swój czas o prawie dwie minuty! To znaczy, że gdybym był najszybszym maratończykiem świata, to poprawiając czas o 120 sekund, złamałbym maraton poniżej dwóch godzin. Byłem tak blisko rekordu świata!
A teraz, zgodnie z kronikarską tradycją, czas na trochę suchych danych, tak więc przygotujcie jakieś trunki do popicia. Chociaż lepiej nie, bo możecie się zakrztusić śmiejąc się z tego, jaki jestem słaby
Czas / Dystans | 31:58 na 5 kilometrów |
Średnie tempo | nie wiem ile min / km (nie włączyłem Endomondo) |
Najszybszy kilometr | tak szczerze, to nawet nie zainstalowałem Endomondo |
Najwolniejszy kilometr | obiecuję, że zainstaluję Endomondo |
Buty | Nike Vomero 10 (miękkie i powolne, zupełnie jak ja) |
Te niesamowite wyniki doskonale opisują moją formę, ale też pokazują, że od 365 dni nie poczyniłem praktycznie żadnego postępu. Trochę to smutne, ale jednocześnie odrobinę się cieszę, bo startuję z bardzo niskiego pułapu ;) i wierzę, że w tym roku może być tylko lepiej.
A czy można coś zrobić lepiej przy okazji kolejnego Biegu Noworocznego?
Myślę, że nie warto nic w nim zmieniać, bo wszystko jest tu dopięte tak, że poprawianie na siłę mogło by tylko coś popsuć. Bieg ma swoją, niepowtarzalną atmosferę (w końcu nie da się go zorganizować więcej niż raz do roku), ten rodzinnie – kacowy – trochę nieprzytomny – swojski klimat. Ciągle czuć posmak sylwestrowego wieczoru (niektórzy pewnie wbiegają prosto z imprezy) ale bez ozdobników w postaci pijanych postaci. Ludzie z Maratończyk Team po prostu robią to dobrze. A fakt, że w imprezie startuje dużo przebranych biegaczy jest dodatkowym smaczkiem. Chociaż każdy wie, że i tak zawsze najlepszy strój będą mieli Magda i Robert, ale wielkie dzięki im za to. Rok temu byli przebrani za Zimę i Bałwana
ale to co zrobili w tym roku z Babą Jagą, jej domkiem oraz Jasiem i Małgosią to po prostu przeszło ludzkie pojęcie. Najlepsze były krzyki: „o, biegnie domek!”. Mega szacunek.
Co roku obiecuję sobie, że biegom, które niczym mnie nie zaskoczyły będę ciął bezlitośnie końcową ocenę, ale Bieg Noworoczny, dostaje ode mnie
7,5 / 10 punktów w skali fajności
I to jest bardzo dobra ocena, bo bardzo lubię tam startować. To nawet pół punktu więcej niż rok temu. Starzeje się? Mięknie mi serce? Nie, po prostu super fajnie mi się biegało. Jeśli zdrowie (he he, zdrowie) nie pozwoliło Wam na start – zapiszcie sobie tą imprezę na przyszły rok. Data jest wyjątkowo łatwa do zapamiętania.
A jeśli biegliście, to sprawdźcie tą galerię zdjęć od Eryka Witka z ekipy dulny foto, oraz ten zwiastun relacji od Jarka.
I tak, Jarek, ja biegam. Nie to co Ty ;) i fajnie, że mogę podkradać Ci zdjęcia :)
Jeszcze Wam mało? To może znajdziecie się w galerii BOREK foto?
Zobaczcie też wideo 360 stopni i fotorelację na stronie Świnoujście w Sieci
Faktycznie. Mógłbyś się już ruszyć :D Ale 32 minuty na piątaka to przyzwoity czas!
dobry czas :) chyba jakbym płynął kraulem (gdybym umiał pływać :))