Jak nam śpiewak Sidney Polak: Nic nie trwa wiecznie, niebezpiecznie, jest myśleć, że coś trwa wiecznie”. Te jakże filozoficzne przemyślenia doskonale odnoszą się do dzisiejszego tekstu, w którym chciałbym poświęcić kilka słów mojemu staremu, nieco już zapomnianemu druhowi, towarzyszowi, z którym kiedyś byliśmy prawie nierozłączni a teraz, choć żyjemy już w zupełnie innych światach, to za każdym razem gdy znowu się spotykamy to mamy ze sobą wspólny temat. Tym przyjacielem jest właśnie aplikacja Endomondo, której zamknięcie ogłoszono na początku listopada tego roku.
O tym, dlaczego Endomondo znika z rynku i co zrobić z tymi wszystkimi treningami, które przepadną wraz z nim napiszę już niedługo, w kolejnym z wpisów ale na razie będzie totalnie wspominkowo
Z „Endo” łaczą mnie piękne wspomnienia i choć okres mojej biegowej świetności był baardzo dawno temu (niedługo będę mógł powiedzieć, że swój szczyt możliwości osiągnąłem przed dekadą (tak, dekadą, niektórzy czytelnicy tego bloga mają starsze dzieci) to jednak nadal, jeśli chce zarejestrować moją 2 kilometrową (tak, to teraz max co mogę z siebie dać) przebieżkę, to naciskam na głowę zielonego ludzika, w słuchawkach słyszę GOŁ! i biegnę.
I wiem, są ludzie, którzy powiedzą, że apka niedokładnie zliczała kilometry. Że czasem GPS zarzucał, że trasa nie zawsze była super dokładna. A tak w ogóle, to jest 1000 lepszych aplikacji i zaraz mogą mi polecić jedną z nich. Dla mnie to trochę tak, jakby ktoś mówił mi, że Windows to beznadziejny system i tak w ogóle to już dawno powinienem przejść na Linuksa.
Może i prawda, może i się zgadzam (a Windowsa szczerze nienawidzę ;)) ale CO Z TEGO, skoro (linuksa nienawidzę bardziej) gdy jeszcze biegałem, to wszyscy moi znajomi używali Endomondo, wszyscy tam byli i jeszcze w dodatku interesowali się treningami innych. Kiedyś po prostu alternatyw było niewiele, darmowych jeszcze mniej i albo byłeś hipsterem, który biegał ze Stravą (dziś o wiele bardziej popularną, choć mi nadal kojarzy się z tym kolesiem, co przywozi mi burgery) i nikt o tobie nie wiedział, albo jak wszyscy klepałeś kilometry z Endomondo. I to było fajne, bo fajny był dla mnie ten koleżeński, społeczny aspekt mojej biegowej pasji.
Te czasy już nie wrócą, bo po pierwsze, ludzie rozejdą się po różnych aplikacjach (ej, moi znajomi, gdzie się przenosicie?) a po drugie, czasy, gdy wsycy maniakalnie dodawali się do znajomych, lajkowali swoje treningi i śledzili postępy innych już chyba minęły (chociaż dzięki Mateusz, że nadal lubisz moje treningi, musisz mieć z nich niezłą bekę :D )
Poza tym, nie można zapomnieć, że aplikacja była też źródłem wielu wiekopomnych dzieł:
Szkoda, że po raz kolejny fajny produkt przegrywa z bezduszną, korporacyjną machiną dla której liczy się tylko wzrost. Nie sądzę, aby karta się jeszcze odwróciła, więc raczej przyjdzie się nam pożegnać z fajną aplikacją, którą darzę dużym sentymentem i jak napisałem we wstępie – rzadko, bo rzadko, ale ciągle korzystam już od prawie 10 lat.
Moja ulubiona aplikacja do biegania i jazdy na rowerze. Szkoda, że już nie jest wspierana. Nie wiem, czemu nikt nie chciał przejąć tego projektu… Pytanie, co mamy w alternatywie? Jadę obecnie na Mi Fit, ale jej mapy nie są aż tak dobre, jak to miało miejsce w przypadku Endomondo. Możecie polecić jakieś alternatywy?
niestety, też boleje nad tą stratą.. chyba teraz czas przerzucić się na strave
ej, na stravie też się lajkuje ;)