Jak ja dawno nie startowałem w żadnych zawodach! Czasu jest ostatnio tak mało, że jeśli już mam czas aby pobiegać (a to nie zawsze się udaje) to po prostu nakładam buty i wybiegam na mniejsze lub dłuższe kółko dookoła domu.
Dlatego gdy w końcu naszedł dzień biegu czułem… Właściwie to nie wiem co czułem, ale chyba chciało mi się spać. Kto w ogóle wymyślił, aby w sobotę wstawać z takiego rana!
A wszystko przez to, że aby w ogóle móc stanąć na linii startu musiałem dotrzeć do Polic.
Police
Leżące na północ od Szczecina Police, których nazwa stała się inspiracją dla Stinga do założenia jego pierwszego zespołu są miastem, w którym jeszcze kilkanaście lat temu na coś, co nazywamy teraz „katastrofą ekologiczną” albo „powodem do ewakuacji całej ludności na tereny niezagrożone skażeniem” mieszkańcy miasta mówili po prostu : kolejny zwykły dzień w Policach.
Te czasy na szczęście dawno już minęły i Zakłady Chemiczne, które nadal są sercem miasta nikogo już nie trują. A Police stały się czystym i schludnym miastem (tak przynajmniej wnioskuję z moich biegowych doświadczeń) w którym aż miło jest startować.
Niestety nie udało mi się dodzwonić do Stinga (cały czas odrzucał skubany) aby ustalić dlaczego swój zespół nazwał właśnie The Police, więc te fakty, które znam na temat Polic muszą Wam jak na razie wystarczyć. To, no i fakt, że w ostatni weekend odbył się tam…
Międzynarodowy Dziki Weekend 2015
W ramach imprezy można nie zabrakło atrakcji dla najmłodszych (byli Strażacy i Policja, a przecież kto za młodu nie chciał zostać strażakiem lub policjantem – chyba tylko dziewczyny, które wolały być księżniczkami i Rychu Peja, który wolał szacunek ludzi ulicy), dla tych nieco starszych – no i przede wszystkim dla biegaczy, którzy mogli wystartować w V Biegu Szlakiem Dzika (2 kółka, łącznie 10 kilometrów) lub w I Ekstremalnym Dzikobiegu – czyli 5 kilometrach z przeszkodami, których raczej nie spotyka się zwykle na zawodach biegowych. Ja wybrałem dłuższy bieg, bez dodatkowych przeszkód.
Do startu…gotowi…
Przed biegiem – pić się chce! Wypadając w pośpiechu z domu nie pomyślałem o żadnym izotoniku, a jedyna butelka wody dawno już wypita. Po szybkim terenowym rekonesansie odnajdujemy Biedronkę, gdzie udaje mi się zaopatrzyć w.. wodę 4move, która wg. napisu na opakowaniu nawadnia najlepiej na świecie! Toż to szok, jak oni na to wpadli? Woda z cytrynowym smakiem i rewolucja w nawadnianiu organizmu sportowców. Nic mnie już nie zdziwi, przynajmniej jeśli chodzi o kreatywną reklamę. Pokrzepiony tym magicznym eliksirem powracam w kierunku linii startu.
Wcześniej już zdążyłem pobrać pakiet startowy w którym znalazłem koszulkę w rozmiarze S (odbieram to jako żart) , numer, chip, fajną naklejkę z Dzikiem (lubię takie gadżety!) i moc ulotek. Z jednej z nich spogląda na mnie Cezary Żak i grozi palcem.
Cezary, chłopie, jak ty schudłeś na stare lata, widać, że czytasz jestesmyfajni.pl. I nawet włosów już prawie nie ma – to tak jak ja :).
W okolicach startu mały festyn – kręcą się już wspomniani wcześniej policjanci i strażacy, można wypić dobrą kawę i przede wszystkim pobyć trochę na powietrzu. Niektóre dzieci zdezorientowane kręcą się w koło – mama, gdzie ja jestem, daj tableta! Cóż, kiedyś musi być ten pierwszy raz na słońcu, poza domem.
Im bliżej godziny startu tym więcej biegaczy zaczyna się tłoczyć w jego okolicy. Jeszcze tylko parę słów od paru generałów (podczas biegu odbywają się też przełajowe mistrzostwa Polski Strażaków) i można się ustawiać na starcie. Na liście startowej było ponad 460 osób, ale jakoś się tam pomieściliśmy. Naturalnie jak zwykle przed biegiem jestem zbyt zajęty przeprowadzaniem kabelka od mp3/ robieniem zdjęć/ machaniem do P/ poprawianiem sobie gaci, że nie zauważam, kiedy następuje…
START!
Ruszamy jak stado dzików. Podobno kurz, który podniósł się na linii startu był taki, że ci, którzy nie biegli jeszcze przez jakieś pieć minut nie widzieli dalej jak na odległość wyciągniętej ręki.
Trasa biegu zapadła mi w pamięć tak, że nawet teraz, pisząc ten tekst (a mamy wtorek, hello, bieg był 3 dni temu!) pamiętam praktycznie każdy krok.
Drogę wymyślał jakiś sadysta. Który to sadysta miał w dodatku magiczne moce. Jak można znaleźć w lesie trasę, która prowadzi praktycznie cały czas pod górkę, a jeśli już jest z górki to z takiej, że trzeba wbijać się zębami w ziemię aby z niej nie spaść a zaraz za nią jest JESZCZE WIĘKSZA GÓRKA?
Przecież to jest po prostu niemożliwe. Ziemia jest kulą, więc po prostu nie ma takiej możliwości aby droga wznosiła się praktycznie cała czas. Prawda? Chyba jednak się da.
Na pierwszym długim podbiegu, który trwał mniej więcej tak od startu aż do pierwszego wąwozu poczułem, że biegi przełajowe (można Bieg Szlakiem Dzika pod taki podciągnąć?) to chyba nie jest mój ulubiony sport. Nogi przyzwyczajone do asfaltu cierpiały, uda paliły, a przede wszystkim moje kostki postanowiły wykręcać się we wszystkie możliwe strony. Wyglądałem mniej więcej tak:
Totalnie nie wiem o co chodzi, ale pod koniec pierwszego okrążenia byłem pewien, że nie dobiegnę bo wcześniej zwichnę sobie kostkę. Albo dwie. Albo trzy?
Na trasie znajdowały się cztery strome zbiegi, które dawały mocno w kość. Aby życie nie było zbyt proste, na ich dnie czekało na biegaczy błotko, takie gęste, mlaszczące, czarne i brudzące. Czekało trochę zbyt długo, bo w dwóch miejscach zdążyło już wyschnąć (wcześniej chyba płynął tamtędy strumyk) ale dwa razy nieźle się upaćkałem. A aby było jeszcze weselej za zbiegami już stały w gotowości PODBIEGI – niektóre tak strome, że żałowałem, że nie wyposażyłem się w czekany. I muła. I kilku szerpów.
Dość powiedzieć, że po pierwszym okrążeniu byłem tak zmęczony, że gdy na półmetku jeden biegacz zapytał mnie: JAKI CZAS – odpowiedziałem, że biegniemy już z 45 minut. Po chwili okazało się, że oszukałem go o jedyne 15 minut (pierwsze kółko pokonałem w pół godziny). Mam nadzieję, że nie masz mi za złe kolego, to wszystko dla lepszej motywacji!
Drugie kółko o dziwo poszło mi o wiele lepiej. Choć myślałem, że będą znosić mnie na noszach (kostka, sami wiecie) to obyło się bez większych ekscesów. Niestety nie wszyscy mieli takie szczęście jak ja, bo w pewnym momencie minęła nas karetka zasuwająca na sygnale w stronę lasu. Mam nadzieję, że wszystko w porządku!
Na koniec nawet pokusiłem się o małe wyścigi z jednym gościem, który najpierw zamylał, że nie daje rady wytrzymać tempa a potem jak wyrwał do przodu to zostały mi po nim tylko kamyki między zębami, tak zamiatał. Dopadnę Cię następnym razem facet!
Na mecie byłbym pewnie kilka sekund szybciej, gdyby nie to, że na ostatnim zakręcie jak zawsze pomyliłem trasę i straciłem kilka cennych metrów. Ale to wszystko nieważne, bo jestem, dobiegłem, nie skręciłem kostki i ukończyłem bieg w około 64 minuty.
Na mecie medale rozdawali żołnierze, cywile i policjanci. Całe szczęście nikt nie wręczał mandatów. Chociaż pewnie żadnego bym nie zarobił…
Chwilę po tym, jak na mecie pojawił się ostatni zawodnik wystartowali nordic chodziarze. A ja powoli zacząłem zbierać się z powrotem do domu…
Police SĄ DZIKIE!
Jak i cały Dziki Weekend! Szczerze mówiąc, nie wiedząc wiel ena temat Biegu Dzika i całej imprezy nie spodziewałem się, że będzie ona tak fajnie zorganizowana. Sobotnie biegi, oraz niedzielny Dzikobieg (gdzie zawodnicy poza trasą musieli się zmierzyć z błotem, tunelami, kilkumetrowymi ścianami, ścianą wody oraz ścianą z… Husarii Szczecin – wszystkie spełniły a nawet przerosły oczekiwania. Zresztą zobaczcie sami
MEGA JEST TEN FILM!
Do tego fajny medal, gratisy (naklejka!), oryginalna koszulka z dzikiem (choć za mała) i na koniec swojski obiad na stołówce szkolnej – to wszystko złożyło się na naprawdę dobrą imprezę.
Dziki Weekend dostaje dziś ode mnie
8,5/10 punktów w skali fajności
z czego 0,5 punkta odjąłem za to, że w wąwozach nie było rzeki (trochę się na nią nastawiłem) ale to już nie wina organizatorów a pogody. Dzięki ich pracy Bieg Szlakiem Dzika staje się kolejną imprezą, która w Szczecińskim Kalendarzu Biegowym zajmuje miejsce szczególne. I na której na pewno pojawię się za rok.
A na koniec – chociaż myślałem, że z biegu wróciłem względnie czysty…
PS:
po więcej zdjęć zajrzyjcie:
Do galerii jestesmyfajni (podziękowania dla P)
Do Noana&Aero photo (zawdzięczam im też fotografię tytułową wpisu - dziękuję!)
Noana&Aero zawdzięczamy też galerię zdjęć z Dzikobiegu
no i Piotr - nie zapominajmy o jego zdjęciach!
Co Ty gadasz. Przełaje są najlepsze! Można sobie nogi połamać, poharatać nogi, uwalać błotem… :D