Śpię.
We śnie dryfuje powoli przez bezkresne bezdroża, słońce ledwo przebija się przez chmury. Widoki klimatyczne, muzyczka gra gdzieś tam w tle.. Mogę tak płynąć godzinami. Gdyby nie fakt, że jest mi tak jakoś zimno. I mokro. I bolą mnie łydki.
Ja pierdzielę, przecież ja właśnie biegnę w..
XXVIII Międzynarodowym Biegu Zaślubin w Kołobrzegu!!
Chyba należy się wam kilka słów w ramach tłumaczenia – skąd w ogóle się tu wziąłem?!? Otóż, gdy jakiś czas temu, ktoś, na genialnej grupie Szczecin Biega (bez nich biegałbym do tej pory tylko kółka dookoła domu) wrzucił informację o biegu – pomyślałem – DLACZEGO NIE ? W końcu: blisko, względnie tanio, dają medal (złom stalowy trzeba zbierać na starość, przecież na emeryturę nie mam co liczyć) i fajna wycieczka nad morze w pakiecie – kołobrzeska plaża, słońce, piękne kobiety, zimne napoje.. W końcu w marcu nad morzem jest pięknie..
24 godziny przed biegiem.
Mniej więcej dobę przed biegiem jadłem obiad u Mamy. I to właśnie wtedy uświadomiłem sobie jak bardzo jestem w dupie. Jako, że na nagłe zdobycie formy już nie liczyłem (a gdybym trenował od teraz do biegu?) to postanowiłem przynajmniej przygotować się dobrze logistycznie. Chciałem tak dobrze.. a wyszło ? Wyszło jak zwykle.
16 godzin przed biegiem.
Jem. Jem makaron. Wspominałem już, że nie lubię makaronu? No, ale energia na bieg musi być. Matko, tylko dlaczego makaron! Czy natura nie mogła sprawić, aby idealnym posiłkiem dla biegacza był, no nie wiem, kebab ?
Albo kurczak z rożna ? Dramat. Ale jem. Ten. Cholerny.Makaron.
Godzinę później już czuję przypływ energii. Nerwowo biegam po mieszkaniu, gdyż uświadomiłem sobie, że nie mam pojęcia gdzie może być moja koszulka termoaktywna i dresy. Na szczęście i jedno i drugie było w ostatnim możliwym miejscu jakie sprawdziłem.
Nie ma co narzekać, pora iść spać. Przynajmniej wyruszymy o czasie..
4 godzin przed biegiem.
Szybciej szybciej z tym makaronem, zaraz będziemy spóźnieni! Makaron, który z trudem jadłem na kolacje na śniadanie smakuje jeszcze lepiej (tak, to była ironia).
Wyjazd ze Szczecina planowany przed 8, dochodzi do skutku około 8:30. Chodzą słuchy, że w Kliniskach fotoradar zrobił zdjęcie jakiemuś niezidentyfikowanemu, lecącemu bardzo nisko obiektowi. Ale to mogłem też być ja. Chociaż gdyby ktoś pytał to wszystkiego się wyprę.
Poza tym, że przez połowę trasy bałem się, że nie dotrzemy na czas, a drugą połowę zastanawialiśmy się czy ma na pewno jedziemy w dobrym kierunku – to droga minęła bez większych niespodzianek.
W tym miejscu chciałem też pozdrowić kierowcę czarnego Forda Focusa na szczecińskich tablicach, za którym zaczepiłem się za Płotami. Oboje z P. byliśmy tak głęboko przekonani, że to auto też jedzie na bieg, że chyba jechalibyśmy za nim do Białegostoku.
I wiecie co? ten Ford jechał na bieg!
1:30 godziny przed biegiem.
Jesteśmy. Szybka walka o miejsce do parkowania i już zmierzamy w kierunku biura zawodów.
P: może podbiegniesz już i odbierzesz numerek?
(chwila ciszy)
ŚMIECH
Ja mam biegać przed startem?! Toż to by była…
ROZGRZEWKA!!
Biuro zawodów znajdowało się w budynku internatu. Na miejscu było już sporo osób, była też dziwna, niesamowicie długa kolejka. Całe szczęście, że numery na pewno można odebrać bez czekania!
Wait…
Ta kolejka to jednak po numery ?
(UWAGA, ze względu na fakt, że jestesmyfajni.pl czytają dzieci od lat 7 do 90 – niecenzuralne słowa zostały usunięte przez cenzurę).
A skoro już jesteśmy przy wydawaniu pakietów. Jeszcze wczoraj chciałem niesamowicie zjechać organizatorów za to, co działo się w sali gdzie wydawano numery startowe. Dziś jednak mi przeszło i wspominam to z rozrzewnieniem. W końcu niecodziennie człowiek ma okazję na:
– stracenie analnego dziewictwa w tłumie spoconych mężczyzn (co do tego dziewictwa to do tej pory nie jestem pewien, chyba muszę napisać list do BRAVO – wydają jeszcze tą gazetę?);
– namiętne przytulańce z przedstawicielami tej samej płci (jak na złość kobiet w sali było jak na lekarstwo);
– ogłuchnięcie na jedno ucho (ej RAAAAAFAŁŁŁ!! TU JESTEM!!!!);
– masaż stóp (przed biegiem – niezastąpiony) – wykonany stopami innych ludzi;
– saunę – normalnie musiałbym za nią zapłacić i jeszcze się rozebrać. Tu miałem ją za darmo i nawet kurtki nie trzeba było zdejmować.
Tak więc – drodzy organizatorzy – zamiast krytykować – chciałem Wam podziękować. Następnym razem proponuję stłoczyć ludzi w jeszcze mniejszej sali, umieścić stanowiska wydawania numerów jeszcze bliżej siebie a aby dodatkowo uatrakcyjnić wydawanie numerów radzę rozdawać przed wejściem obowiązkowe opaski na oczy.
I niech ktoś co sekundę gasi i zapala światło. Acha, a co chwila wszyscy powinni obracać się o 90 stopni.
Tak just for fun!
30 minut przed biegiem.
Pamiętacie jeszcze jak pisałem o słońcu, plaży i zimnych napojach? Cóż, te ostatnie były, a jakże. A to dlatego, że skutecznie chłodził je padający bez przerwy deszcz. Termometr wskazywał tego dnia około 8 stopni. Więc jeśli ktoś jeszcze raz wmówi mi, że w marcu nad morzem jest piękna pogoda, mam dla niego tylko jedną odpowiedź:
Anyway, 30 minut przed biegiem atmosfera była już naprawdę bardzo fajna. Pan prowadzący bieg sypał anegdotami, opowiadał o nowych czipach, które ukryte byłu pod numerami startowymi, przedstawiał wszystkich znanych biegaczy, którzy mieli wystartować w Biegu Zaślubin (zapomniał wspomnieć o mnie, ale wspaniałomyślnie wybaczam).
Mi jednak czegoś brakowało. To uczucie dręczyło mnie już pewien czas i strasznie długo nie mogłem zrozumieć czego tak mi brak. Jednak, w końcu, dzięki roztropności P. musiało paść to sakramentalne zdanie, którego stali czytelnicy bloga pewnie się domyślają…
A brzmiało ono …
Dlaczego ty się nie rozgrzewasz ?!
Tym razem Was zaskoczę. Całą swoją rozgrzewkę mam nagraną, w formie instruktażowego wideo. A więc Panie i Panowie: oto jak NIE NALEŻY się rozgrzewać!
Do startu.. Gotowi…
Na starcie, pomimo padającego deszczu i wiatru, który wiał tak mocno, że kilka osób zostało porwanych aż na Bornholm (przyślijcie kartki, żelki haribo i flachę z promu!) stanęło ponad 1000 osób!
Gdy wstałem rano i ujrzałem pogodę za oknem byłem pewien, że na linii startu nie zobaczę więcej niż 1/10 tej liczby.
MASAKRA ilu w naszym regionie jest pozytywnie nienormalnych ludzi!
Tymczasem, stoimy wszyscy przed linią; prowadzący strofuje jeszcze niesfornych kierowców, którzy zaparkowali na linii biegu (dlaczego samochód, który stanął zaraz za startem to musiało być BMW ? jakieś fatum ciąży nad tą marką czy jak?).
Ale nagle! słychać strzał! Biegniemy!!
Pierwsze, najkrótsze kółko poszło wszystkim bardzo sprawnie. Nikt nie oszczędzał sił, jedynie odcinek przy plaży dał wszystkim lekki przedsmak tego, co będzie czekało za chwilę, na dwóch kolejnych (już około 6 – kilometrowych) okrażeniach (WIAŁOOO).
Po pierwszym okrążeniu wpadam na metę jak młody buk. Gdybym wpadł na metęjak młoda wierzba lub sosna mógłbym się np. załamać. A buk to takie majestatyczne drzewo.
Kolejne okrążenie dają już mocniej w kość.
Organizatorzy nie popisali się wyobraźnią – punkty z wodą są poustawiane tak, że trzeba zbiec z trasy. Na dodatek wody w kubeczkach tam nie uświadczysz. Królują butelki 0,5 i półtora litra (WHAT?) – co skutkuje tym, że jakieś 100 – 200 metrów za punktem z wodą czuję się jakbym przedzierał się przez koszmarny sen prezesa Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania. W deszczu. I na wietrze.
Ale lecimy dalej! Przed końcem drugiego okrążenia pędem mijają mnie biegacze z czołówki. Skubani, przed większością jeszcze jedno okrążenie a oni już kończą bieg. Jak oni to robią ? (już wiem – biegną szybko – muszę też kiedyś tego spróbować).
Tymczasem – to już trzecie kółko.
Czuję się jak delfin (są w Bałtyku delfiny?). Płynę powoli przez ten deszczowy świat. Moja skóra jest mokra, moja warstwa wierzchnia, spodnia i każda pomiędzy również nasiąkła wodą. Brakuje tylko, aby ktoś rzucił mi piłkę i kazał skakać przez obręcz.
Ale ale – to już ostatnie kilometry. Tu jak zwykle trwa walka z czasem i z współbiegaczami. Niby wszyscy biegną dla siebie, ale każdy dyskretnie dociska tempo – a nuż uda się jeszcze wyprzedzić kilka osób.
Mnie przed samą metą wyprzedza podstępnie koleżanka Ola. Po tempie w jakim zasuwa podejrzewam, że gdzieś na ostatnim kilometrze musiała się z kimś zamienić płucami. Do zobaczenia na mecie Ola! I tak Cię jeszcze kiedyś wyprzedzę!
A na mecie..
…Już czekają medale i przyspieszony oddech.
DOBIEGŁEM ! Pokonałem 15 kilometrów w godzinę i 33 minuty!
Wiem, że jak na kogoś kto biega prawie dwa lata to ten czas to żadna rewelacja. Ja jednak jestem dumny. W końcu jeszcze 5 godzin temu zastanawiałem się, czy warto wychodzić z pod kołdry!
Oprócz medali biegacze mogli też liczyć na kawę i solidną żołnierską grochówkę.
Po tą drugą ustawiła się taka kolejka, że przez moment myślałem, że może będzie można wygrać jakiś samochód – jednak nie, grochówka sprawdziła się w tym momencie dużo lepiej niż marzenie o wygranej, która i tak mnie zapewne ominie.
Byłem tak mokry, że nie czekaliśmy na losowanie nagród, zresztą i tak się chyba nie zapisałem.
Bogatszy o ból w nogach, kłucie w kolanie, medal i koszulkę – wyruszyłem w drogę powrotną.
Wrażenia ?
Ci z Was, którzy byli najlepiej ocenią sami, dla tych, których zabrakło mogę powiedzieć tyle – przyjedźcie za rok, bo warto! Pomimo niewielkich niedociągnięć organizatorów (tragiczny system odbierania numerów i koszulek, małe zamieszanie na starcie) bieg był naprawdę udany. Zróżnicowana okolica (okrążenia o różnej długości, trasa biegnąca nad samym morzem oraz ulicami), fajna lokalizacja (gdyby tylko pogoda była nieco łaskawsza) i super pozytywni ludzie – to wszystko składa się na dobrą imprezę.
Dzięki temu, Kołobrzeski Bieg zaślubin dostaje pierwszy, nigdy jeszcze nie wystawiany tytuł:
Biegu z certyfikatem jestesmyfajni.pl oraz ocenę 147/186 w skali fajności!
A w Kołobrzegu widzimy się już za rok!
A po sensowne zdjęcia zapraszam Was jak zawsze na profil Dulny Foto; A dla tych, którzy nie uznają TwarzoKsiążki: Na stronę organizatora
0 komentarzy
Funkcja trackback/Funkcja pingback